Wyrok tylko na papierze
Jarosław Lewicki zatruł się w tlenkiem węgla. Mężczyzna pracował w Stoczni Gdynia, w pomieszczeniu bez wentylacji. Sąd nie miał wątpliwości, że winny jest pracodawca i przyznał stoczniowcowi 30 tys. zł odszkodowania. Choć wyrok jest prawomocny, pan Jarosław nie otrzyma ani złotówki. Dlaczego?
39-letni Jarosław Lewicki w Gdyni mieszka od 11 lat, przeprowadził się tam z Elbląga. W 2000 roku dostał pracę w Stoczni Gdynia.
- Zostałem zatrudniony jako monter - kowal konstrukcji okrętowych. Moja praca polegała na prostowaniu konstrukcji okrętowych – opowiada mężczyzna.
Luty 2005 roku zapowiadał się dla pana Jarosława jak każdy inny miesiąc. Pewnego dnia mężczyzna razem z pomocnikiem miał zająć się jednym z wewnętrznych elementów w kadłubie statku.
- To miała być szybka praca, na jakieś pół godziny, a zajęła nam 3 godziny. Używaliśmy palników acetylenowo-tlenowych, ich temperatura na jądrze wynosi około 3200 stopni Celjsusza – opowiada pan Jarosław.
- W zbiorniku nie było odpowiedniej wentylacji, pracodawca nie zapewnił też pracownikom odpowiednich masek – dodaje Andrzej Gojke, dziennikarz Expressu Gdyńskiego.
Pan Jarosław źle się poczuł i ostatecznie trafił do szpitala w Gdyni. Spędził tam tydzień. Okazało się, że zatruł się tlenkiem węgla.
- Stwierdzono poparzenie dróg oddechowych oraz upośledzenie sprawności wentylacyjnej płuc drugiego stopnia, tak to się fachowo nazywa – opowiada pan Jarosław.
- Przez 6 miesięcy był na zwolnieniu, potem 3 miesiące trwała rehabilitacja. Po powrocie do pracy lekarz zakładowy skierował go na inne stanowisko – dodaje Andrzej Gojke, dziennikarz Expressu Gdyńskiego.
W 2007 roku pan Jarosław odszedł ze stoczni i zaczął walczyć o zadośćuczynienie za zdarzenie, które miało miejsce dwa lata wcześniej. Kiedy stocznia nie zgodziła się na żądania pana Jarosława, ten w 2008 roku skierował sprawę do sądu. W lipcu 2010 roku sąd w Gdańsku wydał wyrok. Stocznia miała zapłacić mężczyźnie 30 tys. zł.
- Pracował w pomieszczeniu, które powinno być wentylowane, a nie było. Stąd zatrucie tlenkiem węgla. Wyrok uprawomocnił się po dwóch tygodniach – informuje Rafał Terlecki, wiceprezes Sądu Okręgowego w Gdańsku.
- Poszedłem z tym wyrokiem, ale zignorowano mnie. Powiedzieli, że mają tylu podobnych wierzycieli, że jestem dla nich nikim – twierdzi były stoczniowiec.
Pan Jarosław do dziś zasądzonych pieniędzy nie ma. Od 2009 roku w zakładzie trwa postępowanie kompensacyjne, którego celem jest sprzedaż majątku stoczni. Zarządcą majątku jest Spółka Bud-Bank Leasing z Warszawy. Jej prezes nie ukrywa, że pan Jarosław ma małe szanse na otrzymanie pieniędzy.
- Obawiam się, że nie będzie w postępowaniu kompensacyjnym na tyle środków, żeby pan Lewicki został zaspokojony, wręcz jest to nawet pewne. W procesie kompensacyjnym kwota ogólnych wierzytelności jest bardzo wysoka, przekracza chyba 1,5 miliarda złotych. Niestety, wielu wierzycieli odejdzie z kwitkiem – mówi Jerzy Sławek, prezes zarządu zarządcy kompensacji spółki Bud-Bank Leasing Sp. z o. o.
- Dla mnie to jest upokorzenie. Nie mogę się z tym pogodzić, że w demokratycznym państwie, nie mogę wyegzekwować sprawiedliwości – komentuje pan Jarosław.
Kwota 30 tysięcy złotych pozostanie więc na papierze. Pan Jarosław zgłosił sprawę do komornika, który wszczął postępowanie egzekucyjne. Jednak i tym działaniem nic nie osiągnie, ponieważ komornik popełnił błąd.
- Jest prowadzone postępowanie kompensacyjne i niedopuszczalne jest wszczynanie postępowań egzekucyjnych w tym czasie – tłumaczy dr Jarosław Świeczkowski z wydziału prawa i administracji Uniwersytetu Gdańskiego.
- Dostałem prawomocny wyrok sądowy i mogę go jedynie zachować na pamiątkę. Muszę żebrać o pieniądze, które przyznał mi sąd, to jest dla mnie nie do pojęcia – podsumowuje pan Jarosław.*
* skrót materiału
Reporter: Grzegorz Kowalski