Zarzuty za katastrofę w Zwierzynie

Trzy osoby nie żyją po tym jak rozpędzone wagony towarowe wbiły się w budynek dworca kolejowego w Zwierzynie w Lubuskiem. Niezabezpieczony tabor sam przejechał po torach dwa kilometry. Ruszył z firmy rozładunkowej Leona T. Tego tragicznego wieczora przy rozładunku pracowało dwóch 19-latków i 17-latek, dla którego był to pierwszy dzień pracy. Udało nam się porozmawiać z jednym z nich.

- Była wesoła, uśmiechnięta, na nic się nie skarżyła – mówi Beata Nowak, matka Sandry, która zginęła przygnieciona przez wagon towarowy.

Stacja kolejowa Strzelce Krajeńskie-Wschód w miejscowości Zwierzyn koło Gorzowa Wielkopolskiego. To tam 26 lipca po godzinie 22 doszło do tragicznego zdarzania, które wstrząsnęło Polską. W budynek dworca z ogromną siłą uderzyło siedem wagonów towarowych.

- Wydarzenie było skutkiem odbezpieczenia układu hamulcowego w wagonach. One znajdowały się na wzniesieniu. 300 ton to olbrzymia masa, która ruszyła w stronę dworca – mówi Sławomir Konieczny z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie Wielkopolskim.

Na miejscu zginęły dwie starsze osoby przebywające w mieszkaniach kolejowych. Trzecią ofiarą była czekająca na pociąg 18-letnia Sandra Nowak. Kiedy wyciągnięto ją spod wagonów, jeszcze żyła.  Niestety, kilka godzin później zmarła w szpitalu.

Mimo że od wypadku minął ponad miesiąc, wagony wciąż stoją wbite w budynek dworca. Nie można ich wyciągnąć, żeby zabytkowy obiekt nie runął. W budynku oprócz poczekalni i kas biletowych znajdowały się mieszkania dla 10 osób. Pan Zenon mieszkał tam od 50 lat. Teraz stał się bezdomny.

- Mieszkam razem w krowami, bo nie ma gdzie. Wójt karze mi szukać mieszkania, ale gdzie, jak? Ja muszę sforę oporządzić. Dlatego mieszkam w oborze obok krów – mówi mężczyzna.

- Dwie rodziny mieszkają w Strzelcach, dwie rodziny u znajomych lub po rodzinie. Kolej nie zagwarantowała im mieszkań, chyba że w innych województwach, sto kilometrów stąd – opowiada Józef Podsiadło, sołtys miejscowości Zwierzyn.

Prokuratura postawiła zarzuty doprowadzenia do katastrofy kolejowej trzem osobom: 19-letnim Rafałowi Z. i Przemysławowi T, który jest synem właściciela firmy rozładunkowej, a także Jackowi W. - siedemnastolatkowi, który tego dnia był pierwszy raz w pracy. Mężczyźni zatrudnieni byli w firmie rozładunkowej Leona T.

- Wszyscy pracowali w pobliskiej wytwórni mas bitumicznych przy rozładowaniu wagonów – mówi Sławomir Konieczny z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie Wielkopolskim.

Dotarliśmy do oskarżonego o spowodowanie katastrofy Rafała Z. Opowiedział nam dlaczego młodzi mężczyźni sami zdecydowali się na rozładunek transportu oraz jak doszło do tragedii.

- Tego dnia zostały trzy wagony do rozładownia. Szef naciskał, żeby skończyć. Postanowiliśmy je rozładować, tym bardziej, że był tam syn szefa, była presja. Syn szefa odpiął wagony od lokomotywy, a ja spuściłem hamulce. Włożyłem łyżkę od koparki do wagonu i delikatnie przesuwałem. Jak minęły środek koparki, to zaczęły ciągnąć, koparkę mi prawie przewróciło. Zaczęliśmy biec, ale nic nie dało zrobić. Po zmroku w ogóle wagony nie powinny być rozładowywane, bo rampa nie jest oświetlona. Wagony nie mają zjazdu, ale zawsze tak robiliśmy – opowiedział Rafał Z.

- Te dzieci nie powinny tam pracować. Jak może siedemnastolatek pracować? – rozpacza Beata Nowak, matka Sandry, która zginęła przygnieciona przez wagon towarowy.

Dochodzenie w sprawie katastrofy kolejowej prowadzi wydział śledczy Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim. Mimo że sprawcom grozi nawet 8 lat więzienia, sprawa jest rozwojowa i istnieje obawa matactwa, prokuratorzy nie wystąpili o areszt. Dlaczego? Nie wiadomo.

- W tej sprawie są zastosowane środki zapobiegawcze wolnościowe - mówi Łukasz Gospodarek z Prokuratury Okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim.

Rafał Z., który teraz oskarżony jest o spowodowanie katastrofy kolejowej, we wrześniu zeszłego roku doprowadził do innego śmiertelnego wypadku w firmie przeładunkowej Leona T. Nie posiadając żadnych uprawnień zaczął obsługiwać koparkę i wyładowywać z wagonów kruszec. Podczas prac zginął 52- letni Ryszard Popko.

- Zatrudniony był na podstawie ustnej umowy o dzieło. Miał sprzątać wagony. Kiedy drugi wagon był rozładowany do połowy, pan Ryszard Popko chciał go posprzątać. Gdy otworzył drzwi wagonu, korpus koparki zahaczył o nie i drzwi uderzyły pana Popko w głowę. Zmarł na miejscu. W chwili wypadku pokrzywdzony był pijany - informuje Małgorzata Czapiewska-Pacała z prokuratury w Strzelcach Krajeńskich.

- Stwierdziliśmy, że naruszono przepisy bezpieczeństwa i higieny pracy. Osoba, która obsługiwała koparkę, nie miała uprawnień. To jest karygodne. Skierowaliśmy do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa – dodaje Ireneusz Pawlik z Państwowej Inspekcji Pracy w Gorzowie Wielkopolskim.

Śledztwo dotyczące wypadku z zeszłego roku prokuratura umorzyła. Nie został ukarany ani operujący koparką bez uprawnień Rafał Z., ani właściciel firmy przeładunkowej. 

Przez kilka dni usiłowaliśmy się skontaktować z właścicielem firmy przeładunkowej Leonem T. - zarówno osobiście jak i  telefonicznie. Niestety, nie miał odwagi z nami porozmawiać.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl