Fekalia spływają po ścianie

Strach mieszkańców jednego z bloków w Wągrowcu. Ich sąsiad jest wymagającym natychmiastowej pomocy alkoholikiem. Jego mieszkanie to melina, gdzie pali się ogniska i załatwia na środku pokoju, a fekalia spływają do lokalu piętro niżej. Choć mężczyzna może wysadzić budynek w powietrze, nikt nie był w stanie mu pomóc.

- Boimy się o nasze bezpieczeństwo. Boimy się, żeby nas nie spalił – mówi Monika Wanat, mieszkanka bloku. A jej sąsiadka Irena Chwiałkowska dodaje: palą papierosy, piją denaturat, o pożar jest bardzo łatwo.

Mieszkańcy bloku przy ul. Jeżyka w Wągrowcu od lat mieszkają na tykającej bombie. Strach i niepewność zafundował im agresywny i uzależniony od alkoholu sąsiad, który razem z pijanymi kolegami dewastuje i zanieczyszcza budynek. W najgorszym stanie jest lokal 30-letniego Dariusza Górskiego, któremu fekalia sąsiada dosłownie spływają po ścianach mieszkania.

- Największy problem jest z sufitem, z którego leje się mocz, czasami aż bokami to wszystko wylatuje. Ja mam trzytygodniowe dziecko i trzyletnią córkę, jeśli coś się stanie, kto mi da na leczenie, kto za to odpowie? - pyta Dariusz Górski.

Postanowiliśmy odwiedzić uciążliwego lokatora razem z jego sąsiadką. W mieszkaniu zastajemy stos ubrań na środku pokoju, na nich butelki po denaturacie, a dookoła  mnóstwo zapałek i papierosów.

- Mieszkańcy się skarżą? To ja im dzisiaj ognisko zrobię porządne. Zobaczycie, jakie tu będzie zagrożenie życia, będzie pożar i wszystko – powiedział pan Czarek.

Zdaniem mieszkańców bloku groźby sąsiada są na porządku dziennym. Najbardziej boją się niepełnosprawni starsi ludzie, którzy w razie pożaru nie mają żadnych szans. Lokatorzy winą za zaistniałą sytuację obarczają instytucje społeczne i spółdzielnię mieszkaniową.

- Gdzie jest pomoc społeczna? Skoro przez dwa lata nikt nie potrafił wyciągnąć ręki, żeby pomóc człowiekowi. Trzeba mu dać żyć i trzeba tym ludziom dać żyć. On potrzebuje pomocy, to jest choroba. Ja Czarka znam od dziecka i serce mi się kroi, jak na niego patrzę – mówi Agnieszka Niespodziana, sąsiadka pana Czarka.

- Wysłaliśmy do pomocy społecznej i do sanepidu pisma, bo pana Czarka trzeba wziąć na leczenie, innego wyjścia nie ma – powiedział Zdzisław Wojciński, wiceprezes Spółdzielni Mieszkaniowej w Wągrowcu.

Na obietnicach niestety się kończy. Spółdzielnia mieszkaniowa postarała się o nakaz eksmisji, którego nie można wykonać, bo gmina nie ma lokalu socjalnego. Jest też nakaz przymusowego leczenia antyalkoholowego, który również nie może być zrealizowany, bo miejsca w ośrodku zwolnią się dopiero w przyszłym roku. Wieloletnie skargi mieszkańców na brud, robactwo i groźby chorób doczekały się reakcji spółdzielni, ale dopiero trzy tygodnie temu, kiedy sprawę nagłośniły lokalne media.

- Od kilku tygodniu raz w tygodniu dokonujemy takiego podstawowego sprzątania i cotygodniowej dezynfekcji tego lokalu, a jeśli trzeba, to i klatki schodowej – informuje  Tadeusz Marach, prezes Spółdzielni Mieszkaniowej w Wągrowcu.

Znaleźliśmy sposób na przyśpieszenie działań instytucji. Nagrania z groźbami pana Czarka pokazaliśmy pani dyrektor MOPS-u, która twierdzi, że wcześniej nie wiedziała o agresywnym zachowaniu lokatora.

Pan Czarek został odwieziony do szpitala psychiatrycznego, gdzie pozostanie przez blisko miesiąc. Po leczeniu zostanie prawdopodobnie przeniesiony na oddział odwykowy. Mieszkańcy dziwią się, że na takie rozwiązanie instytucje nie wpadły już wcześniej, skoro groźby i zagrożenie życia, ich zdaniem, istnieją od dawna.

- Przychodzą, zaglądają i wychodzą. Na tym polega cała pomoc. Dopiero jak przyjeżdża telewizja, piszą artykuły w gazetach, to zaczyna się konkretne działanie – podsumowuje Barbara Kirchner, właścicielka mieszkania które zalewane jest fekaliami.*

* skrót materiału

Reporterka: Agnieszka Zalewska

azalewska@polsat.com.pl