Weź mi kredyt, a zarobisz…

Oszuści kredytowi z województwa zachodniopomorskiego namawiali swoje ofiary, by brały dla nich kredyty w bankach. W zamian obiecywali prowizję. Poszkodowani pożyczali po kilkaset tysięcy złotych i to w kilku bankach. Sprawa wyszła na jaw, gdy oszuści przestali spłacać pożyczki.

Schemat był prosty. Do każdej z osób oszukanych zgłaszał się mieszkaniec Stargardu Szczecińskiego Jerzy N. albo jego współpracownicy bracia Adam i Krzysztof W. Prosili, żeby wzięły dla nich kredyt. Obiecywali prowizję. Podawali się za przedsiębiorców, którzy potrzebują szybkiej gotówki dla rozwoju swoich firm. Na przykład na kupno ciężarówek.

- Nikt tych ciężarówek nigdy nie widział. Po prostu zostaliśmy oszukani, wiedzieli jak to zrobić. To wszystko było wszystko pięknie ukartowane – mówi pan Zenon, oszukany przez Adama W. i Jerzego N.

- Od 130 tys. zł obiecywali 25 tys. – dodaje pani Monika, której męża oszukał Adam W.
Dwadzieścia osób z okolic Stargardu Szczecińskiego wzięło kredyty dla Adama W. w czterech bankach równocześnie. Kredyty brali w ciągu jednego dnia. Mówią, że takich jak oni jest koło Szczecina przynajmniej kilka razy więcej. W niewielkiej wsi, z której pochodzi Adam W. kredyty wzięło dla niego 17 osób.

- Żona prowadziła działalność gospodarczą i miała maksymalny dochód miesięczny 500 zł. Jurek z Adamem załatwili żonie lewe zaświadczenie o zarobkach 60 tys. zł rocznie – opowiada pan Roman, oszukany przez Adama W. i Jerzego N.

- W czterech bankach wzięliśmy kredyty na 130 tys. zł. Mąż wtedy miał średni dochód 1700 zł z trzech ostatnich miesięcy. 40 tysięcy dostać nie mógł na pewno. Tym bardziej, że ma dziecko i ma żonę. Adam zrobił nam rozdzielność majątkową. Specjalnie, żeby dostał więcej tych kredytów – dodaje pani Monika, której męża oszukał Adam W.

Adam W. i Jerzy N. nie ograniczali swojej działalności do pożyczek. Jerzy N. kupował,  a potem fikcyjnie podstawionym osobom odsprzedawał działki po wielokrotnie zawyżonej cenie. Tak było we wsi Grzybno. Pod zastaw tych działek były brane kredyty inwestycyjne.

- Banki po prostu nie wysłały swoich rzeczoznawców. Myślę, że to się właśnie tak odbyło, że układ musiał być także w banku. Jak można było udzielić, powiedzmy na starą stodołę, kredyt w wysokości 450 tys. zł. To nie jest żadne zabezpieczenie – mówi pan Zenon, oszukany przez Adama W. i Jerzego N.

- Bank bezrefleksyjnie kredytował nieruchomość, udzielając kredytu, powiedzmy na 700 tys. złotych za ziemię, która warta była, powiedzmy 100 tysięcy - opowiada Robert Olejnik, adwokat poszkodowanych.

Wiosną tego roku Jerzy N. i Adam W. przestali spłacać raty zaciągniętych dla nich kredytów. Na początku uspokajali, że to przejściowy problem. Potem zaczęli namawiać poszkodowanych, aby wciągali do piramidy finansowej kolejne osoby.

- Mam 700 tys. zł długu. To jest kredyt inwestycyjny w PKO BP i cztery kredyty gotówkowe w różnych bankach. Jednego dnia wzięte – mówi oszukany pan Zenon.

- Kiedy potrzebował pieniędzy, to dzwonił, że potrzebuje kolejnych osób, a teraz wypina się do nas tyłkiem. Nawet telefonu nie chce odebrać. Jego żona też nie wie, gdzie on jest – opowiada pani Monika, której męża oszukał Adam W.

Mieliśmy więcej szczęścia. Zastaliśmy Adama W. na jego posesji. Mężczyzna zapewnił nas, że nie ukrywa się przed osobami, które namawiał, żeby wzięły dla niego kredyt.

- Ja sam mam szambo, tak samo jestem oszukany. Nie będę z panią rozmawiał – powiedział Adam W.

- Będziemy starali się dochodzić każdej kwoty, którą moglibyśmy stracić. Wszystkie osoby, które złożyły podpis na umowach kredytowych, są zobowiązane do spłaty – informuje Elżbieta Anders, rzecznik prasowy banku PKO BP.

- Nie wiadomo, gdzie powsadzali te pieniążki. Pewno je wyprali, żeby być czyści – mówi pan Zenon, oszukany przez Adama W. i Jerzego N.*

* skrót materiału

Reporterka: Ewa Pocztar-Szczerba

epocztar@polsat.com.pl