Tropem zaginionego Filipa
Zaginął jeden z czołowych polskich kitesurferów. Filip Dymkowski wyszedł ze swojego mieszkania na warszawskim Ursynowie 22 sierpnia. Nie zabrał dokumentów, ubrań, telefonu, kluczy, ani portfela. Mimo zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań, do dziś nie udało się ustalić, co się stało. A sprawa, zamiast się wyjaśnić, z każdym dniem robi się coraz bardziej zawiła i tajemnicza.
Kiedy o Filipie mówi się w czasie przeszłym, jego rodzina i przyjaciele tracą cierpliwość. W jego twarz od trzech tygodni wpatruje się cała Polska. Piszą o nim gazety i wszystkie portale internetowe. Wszyscy zadają sobie to samo pytanie – co tak naprawdę się stało?
Filip ma 28 lat. Jest znanym sportowcem – jednym z najlepszych w Polsce i Europie zawodników Kite Surfingu. Na desce lata tak dobrze, że przyjaciele nadali mu pseudonim Batman. To otwarty, pogodny człowiek. Taki przynajmniej był, bo trzy tygodnie temu, w jego życiu coś się zmieniło.
- Filip wyszedł między godziną 3 a 6 rano - mówi Łukasz Dymkowski, brat zaginionego.
- Nie wziął ze sobą niczego, co świadczyłoby, że wyszedł na dłużej niż 5 minut. Od dokumentów, telefonu, Ipoda, zegarka, okularów, kluczy po czapkę, w której był cały czas - dodaje Michał Pater, przyjaciel Filipa.
Pierwsze sukcesy Filip zaczął odnosić już po roku pływania. Został wtedy mistrzem Polski w kategorii Freestyle. Znalazł się też w pierwszej piątce pucharu świata. Jego sportowa przyszłość rysowała się w świetlanych barwach. Wszystko skończyło się w ułamku sekundy.
- Przyszła kontuzja. W tego typu przypadkach zawsze jest tak, że jest kamera. Jak jest kamera, to każdy się spina w sobie i próbuje zrobić coś, czego jeszcze nie było. Wylądował, zahaczył statecznikiem o ziemię, deskę mu przeciągnęło, wykręciło nogę i kostki strzeliły - opowiada Łukasz Dymkowski, brat Filipa,
Wersja pierwsza: Samobójstwo
15 sierpnia, po weekendowym pobycie nad morzem, Filip nie pojawił się w pracy. Nie było go przez cały kolejny tydzień. Znajomym tłumaczył, że przechodzi zatrucie i lekarz zalecił mu odpoczynek. W piątek niespodziewanie wyłączył telefon. Trzy dni później zaginął po nim wszelki ślad.
- Filip po raz ostatni był widziany w sklepie. Przyszedł o godzinie 6 rano i robił zakupy - mówi Łukasz Dymkowski, brat Filipa.
- Widziałem go tego dnia. Nie chciał z nami rozmawiać, pytaliśmy się, czy jest na urlopie, to powiedział, że tak jakby… a zawsze sobie żartował, chętnie z nami rozmawiał. Kupił wtedy piwo i setkę czystej - opowiada sprzedawca w sklepie, gdzie Filip był widziany.
Wychodząc Filip zostawił w domu klucze, telefon i portfel ze wszystkimi dokumentami.Nie wziął też żadnych ubrań. Z pokoju zniknął jedynie gumowy przedłużacz. Rodzina i przyjaciele jeszcze tego samego dnia rozpoczęli poszukiwania.
- Przeszukaliśmy całą stronę lasu kabackiego i nic, żadnego śladu Filipa - mów jego brat, Łukasz.
- Przyjęliśmy, jako jedną z hipotez, że mężczyzna mógł popełnić samobójstwo. Ale w takim przypadku, ciało po jakimś czasie jest odnajdywane - informuje Maciej Karczyński z Komendy Stołecznej Policji.
Wersja druga: Zabójstwo
- Sprawdzamy, czy nie było jakichś zobowiązań finansowych, czy nie było jakiegoś powiązania z innymi osobami, które mają jakikolwiek kontakt ze środowiskiem przestępczym - mówi Maciej Karczyński z Komendy Stołecznej Policji.
- Filip zniknął ze swojego mieszkania na Ursynowie. Następnie ktoś podjął pieniądze z bankomatu w Konstancinie, następnie w Górze Kalwarii, a następnie skierował się do Warki, gdzie nocował. To jest wielka niewiadoma, dlaczego w tym kierunku się skierował - mówi Tomasz Dymkowski, ojciec zaginionego Filipa.
Wersja trzecia: Porwanie
Po kilku dniach poszukiwań, okazało się, że w portfelu Filipa brakuje jednej z kart kredytowych. Okazało się, że w dniu zaginięcia, przy jej pomocy dwukrotnie pobierał z konta pieniądze. Najpierw – tuż koło domu. Potem – w Górze Kalwarii. Kilka dni później jego rodzina zaczęła otrzymywać głuche telefony. Po pewnym czasie w słuchawce odezwał się tajemniczy mężczyzna.
Mówił, że wie kto go przetrzymuje i za co. Twierdził, że narobił sobie bagna, że jeśli chcę, to może udzielić pewnych informacji za kwotę pieniędzy. Jestem na 99 procent pewien, że ten telefon był podpuchą. Ludzie chcą skorzystać na ludzkiej tragedii - mówi Łukasz Dymkowski, brat Filipa.
Dzięki staraniom rodziny i przyjaciół Filipa, w ciągu kilku dni o jego zaginięciu dowiedziała się cała Polska. Komunikaty ukazały się w prasie, telewizji i na setkach portali internetowych. Kolejny trop pojawił się niemal natychmiast. Okazało się, że w dniu zaginięcia Filip nocował na kempingu w oddalonej o 70 km od domu Warce.
- Zarejestrował się na recepcji i wynajął domek. W nocy z poniedziałku na wtorek widziany był tam po raz ostatni - mówi Łukasz Dymkowski.
- Filip prosił o domek jak najbliżej wody. Tam zaraz jest furtka, która prowadzi nad Pilicę. Następnego dnia zniknął - opowiada Grzegorz Kulas, właściciel kempingu, na którym nocował Filip.
O pomoc w poszukiwaniach rodzina Filipa zgłosiła się też do jasnowidza. W swojej wizji nie pozostawił złudzeń. Jego zdaniem z Filipem mogło stać się to, co najgorsze:
„Ten człowiek był w gronie kilku osób. On znał te osoby. Był nietrzeźwy – lub czymś mocno odurzony. On oddalił się od tej grupy. Był później w okolicy miejscowości Stara Warka – przy jakimś polu biwakowym – tam było trochę namiotów – jacyś ludzie. On był w złym stanie. Nie jestem pewny, ale ten człowiek może nie żyć. Blisko rzeki – kilkaset metrów od wsi Pilica. Wskazuję ten rejon na rysunku."
- Szukaliśmy we wskazanym miejscu i żadnego śladu po nim nie znaleźliśmy - mówi Łukasz Dymkowski, brat Filipa.
Wersja czwarta: Ucieczka
- Jeżeli ktoś chce zamknąć pewien etap swojego życia, to wie doskonale, że musi się zmienić, musi wyglądać inaczej, inaczej się ubierać. Tak naprawdę on może być między nami, a my go nie rozpoznajemy - mówi Maciej Karczyński z Komendy Stołecznej Policji.
- Filip: zadzwoń do mamy, powiedz że żyjesz, jeśli nie chcesz wracać, powiedz po prostu, że jesteś cały i zdrowy… - apeluje do brata Łukasz Dymkowski.*
* skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski