Samobójstwo czy podpalenie?
Jolanta Brzeska spłonęła 1 marca w Lesie Kabackim. Jej znajomi mówią, że była waleczna, przebojowa i pełna życia. Dlatego nie wierzą w samobójstwo. Kilka godzin przed śmiercią kobieta wybrała się na zakupy, przygotowywała obiad. Z domu wyszła nagle, zostawiając wszystko na stole. Od lat procesowała się z właścicielem kamienicy, w której mieszkała.
- Czekam, aż ktoś to wyjaśni. Czekam, aż wyjaśni to policja, prokuratura, czyli osoby, które powinny to wyjaśnić – mówi Magdalena Brzeska, córka zmarłej pani Jolanty.
We wtorek 1 marca zaginęła Jolanta Brzeska, działaczka Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Organizacja walczy o prawa mieszkańców kamienic odzyskiwanych od miasta przez dawnych właścicieli.
- Połączyła nas historia tych samych współwłaścicieli nieruchomości, w których mieszkaliśmy. Mieliśmy do czynienia z Markiem M. i Hubertem M. – opowiada Janusz Baranek, działacz Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów.
W dniu zaginięcia Jolanty Brzeskiej, w lasku kabackim natrafiono na oblane olejem napędowym i płonące ciało nieznanej kobiety. Kilka dni później śledczy skojarzyli zaginięcie Jolanty Brzeskiej z ciałem znalezionym w lesie.
- Z sekcji zwłok wynika, że brak jest jakichkolwiek urazów mechanicznych na ciele pokrzywdzonej. Biegły stwierdził również, że w chwili śmierci oddychała powietrzem naturalnym – informuje Monika Lewandowska z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Do dziś tajemnicą okryte są ostatnie godziny życia Jolanty Brzeskiej. Wiadomo, że kilka godzin przed śmiercią wypłaciła z bankomatu kilkaset złotych. Przygotowywała produkty na obiad. Wszystko zostawiła na stole i wyszła. Mimo to, wstępną hipotezą było samobójstwo.
- Nie, nie, nie. Ona nie należała do tych osób. Ona była twardą kobietą. Widziała wyjście z każdej sytuacji - twierdzi Janusz Baranek, działacz Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów.
Jedyną osobą, która zdaje się wierzyć w samobójczą śmierć Jolanty Brzeskiej jest współwłaściciel kamienicy, w której mieszkała. To problemy mieszkaniowe, zadłużenie i nakazy eksmisji miały być motywem samobójstwa kobiety.
- Wielokrotnie widziałem, kiedy mówiła przed sądem. Była wtedy czerwona, dostawała takiego uderzenia krwi, to były ogromne emocje. To świadczy, że jej równowaga psychiczna jest wątpliwa – twierdzi Marek M. właściciel kamienicy, w której mieszkała Brzeska.
- Pierwszą eksmisję otrzymaliśmy w 2006 roku. Jeżeli człowiek dostaje już trzecią eksmisję, to nie robi ona na nim już większego wrażenia – mówi Magdalena Brzeska, córka zmarłej.
Rodzina i przyjaciele Jolanty Brzeskiej mówią, że miesiące śledztwa nie przyniosły rezultatów. Jedyny widoczny postęp to niedawne przekazanie sprawy z komendy rejonowej do wydziału terroru kryminalnego i zabójstw.
- Fakt, że przejął to m.in. wydział terroru regionalnego oraz zabójstw Komendy Stołecznej świadczy o tym, że pojawiły się jakieś znaki zapytania, pojawiły się jakieś informacje, które mogą świadczyć o tym, że nie było to samobójstwo – informuje Maciej Karczyński z Komendy Stołecznej Policji.*
* skrót materiału
Autor: Michał Bebło