Dlaczego nie mogą być z ojcem?

Po śmierci byłej żony Roberta Bieleckiego jego dzieci trafiły pod opiekę ciotki. Mężczyzna walczy o ich odzyskanie. 21 września o ich przyszłości miał zdecydować sąd. Rozprawa została jednak bezterminowo odroczona.

Historię Roberta Bieleckiego pokazaliśmy w Interwencji miesiąc temu. Mężczyzna walczy o opiekę nad dwójką swoich dzieci. 3-letnia Magda i 4-letni Szymon po rozwodzie rodziców zamieszkali z matką i jej rodziną. Niestety, w ubiegłym roku matka dzieci zachorowała na raka, a tuż przed śmiercią ustanowiła rodziną zastępczą swoją siostrę Elżbietę.

Dzieci mieszkały u swojej ciotki Elżbiety. Ojciec, któremu nigdy nie odebrano praw rodzicielskich, miał prawo jedynie do widzeń. Kilka miesięcy temu pan Robert podczas odwiedzin, wbrew woli sądu, zabrał syna do domu.

- Ciotka złożyła wniosek o wydanie dziecka i sąd wydał takie postanowienie w terminie dwóch dni od jego ogłoszenia – mówił miesiąc temu Wacław Dąbkowski z Sądu Rejonowego w Wyszkowie.

Dwa dni temu w Wyszkowie miała odbyć się kolejna rozprawa. Pana Roberta w walce o przyznanie mu dzieci postanowili wesprzeć przyjaciele i sąsiedzi oraz organizacje walczące o prawa ojca.

Kilka tygodni przed rozprawą  kurator sądowy z pomocą policji próbował odebrać panu Robertowi syna. Pierwszy raz, gdy mężczyzna z Szymonem stawił się na przesłuchanie w prokuraturze.

- Najprawdopodobniej to była prowokacja, zwabienie mnie, żeby odebrać mi dziecko. Nie doszło do tego, bo Szymon nie chciał, rozpłakał się – opowiada pan Robert.

Kilka dni później doszło do drugiej próby odebrania dziecka. Ta skończyła się dramatycznie.

- Trzech policjantów przyjechało samochodem terenowym. Szymek stał w drzwiach balkonowych, powiedział, że nie chce iść. Błyskawicznie zaczęli się gromadzić ludzie, którzy zobaczyli ten najazd policji – opowiada pan Robert.

- Ta nagonka na mojego syna i wnuczka…, to było tragiczne. Przypłaciłam to zawałem serca, dzięki Bogu, jestem jeszcze wśród żywych, chociaż sytuacja była wręcz dramatyczna – opowiada Maria Bielecka, babcia dzieci.

- Śmigłowiec przetransportował mamę do Warszawy do szpitala, miała operację – dodaje pan Robert. 

Na szczęście Szymon nadal mieszka u ojca. O przyszłości dzieci 21 września miał zdecydować sąd. Tuż przed rozprawą na korytarzu pojawili się policjanci. Na życzenie prezesa sądu mieli usunąć wszystkich z budynku.

Po tym incydencie nikt z sądu nie chciał z nami rozmawiać. Również naczelnik wydziału prewencji wyszkowskiej policji odwołał wcześniej umówiony wywiad. Próbowaliśmy porozmawiać z ciotką dzieci i jej adwokatem. Bezskutecznie.

Chwilę później rozpoczęła się rozprawa. Trwała kilka minut i niestety nie przyniosła rozstrzygnięcia.

- Posiedzenie tak naprawdę się nie rozpoczęło, sędzia postanowiła, że z uwagi na panujący chaos, krzyk i zakłócenie porządku przed budynkiem sądu, sąd nie może procesować i odracza sprawę bezterminowo – informuje Andrzej Słonawski z Porozumienia Rawskiego, które wspiera pana Roberta.

- Ta sytuacja trwa stanowczo za długo. Nie może tak być, że nie widać końca tej walki - mówi Maria Bielecka, babcia dzieci.*

* skrót materiału

Autor: Michał Bebło

mbeblo@polsat.com.pl