Rak, którego nie było

Daniel Lewiński ze złamaną nogą trafił do szpitala przy ulicy Lindleya w Warszawie. Lekarze stwierdzili nowotwór kości. Ponieważ chemioterapia nie przyniosła efektów, pacjent zawiózł próbki, na podstawie których postawiono diagnozę, do Niemiec. Tam okazało się, że materiały pobrano od innego chorego!

-  Wmawiano mi, że syn umiera, że będzie żył trzy miesiące, może pół roku – opowiada Urszula Lewińska, matka pana Daniela.

28-letni Daniel Lewiński cztery lata temu złamał nogę. Karetka zabrała go do szpitala przy ulicy Lindleya w Warszawie. Pan Daniel mówi, że tam zaczęła się jego tragedia. Lekarze stwierdzili, że powodem złamania był rak kości.

- Lekarze wykonali biopsję, z której wyszedł jeden z najbardziej złośliwych nowotworów, syn musiał się poddać bardzo intensywnej chemioterapii – opowiada Urszula Lewińska, matka.

- Na Ursynowie (Centrum Onkologii – przyp. red.) przyjąłem trzy kursy chemioterapii. Ponieważ chciano mi amputować nogę, na własną prośbę zostałem przeniesiony z onkologii z Ursynowa do Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie w celu podawania dalej chemioterapii i wstawieniu endoprotezy zamiast kości do nogi – dodaje Daniel Lewiński

Niestety, mimo wyniszczającej chemioterapii, stan pana Daniela pogarszał się. Choroba zaczęła atakować inne kości.

- W trakcie i po zakończonym leczeniu stan mojego szkieletu cały czas się pogarszał. W związku z powyższym pobrałem materiały, na podstawie których postawiono pierwszą diagnozę nowotworu i zawiozłem ją do Zakładu Medycyny Sądowej w Niemczech. Wynik wykonanego tam badania był szokujący. Okazało się, że preparaty, na których postawiono diagnozę nowotworu, należą do innego człowieka. Znajduje się tam DNA innego człowieka – opowiada pan Daniel.

Z wynikami analizy pan Daniel wrócił do trzech szpitali, gdzie wcześniej postawiono diagnozę i na jej podstawie leczono go na raka. Gdy nikt nie chciał mu pomóc, zaczął swoje rozmowy z lekarzami nagrywać. Oto fragment pierwszej z nich:

Pan Daniel: Mam pełne przekonanie, że nowotworu nie było.

Lekarka: Dobrze, niech się pan z nimi boksuje, jestem zgodna z panem, ale nic innego nie mogę zaproponować. Gdyby pan miał chorobę nowotworową, to byśmy dziś nie rozmawiali.

I fragment kolejnej:

Lekarka: Nie wiem na co pan jest chory, ale nie jest to nowotwór, na pewno.

Niestety, diagnozy o braku nowotworu nie chce oficjalnie potwierdzić żaden lekarz. Także przed naszą kamerą nikt nie chciał sprawy wyjaśnić.

- Mamy do czynienia z takimi sytuacjami, że ktoś się nie chce wychylić i wytknąć błąd innemu lekarzowi – uważa Krystyna Kozłowka, rzecznik praw pacjenta.

W laboratorium, gdzie były wykonywane badania, także nikt nie chciał przyznać się do błędu. Nikt nawet nie próbował panu Danielowi czegokolwiek wytłumaczyć.

Sprawę bada prokuratura. Choć od złamania nogi minęły cztery lata, pan Daniel nadal nie wie, na co jest chory. Choroba postępuje i coraz bardziej utrudnia mu poruszanie. Do tej pory nikt nie postawił diagnozy.

- Coś się dzieje z drugą nogą, z kręgosłupem, cały szkielet się sypie. Tylko wlewali mu chemię i to wszystko – mówi Urszula Lewińska, matka pana Daniela.

Zabieramy pana Daniela do biura Rzecznika Praw Pacjenta. Mamy nadzieję, że tam uzyska pomoc, która uratuje mu zdrowie i życie.

- Możemy zwrócić się do konsultanta krajowego w danej dziedzinie i poprosić o wskazanie placówki, która mogłaby pomóc takiemu pacjentowi. Jeśli diagnoza nie jest możliwa do postawienia w Polsce, wtedy jest możliwość przeprowadzenia diagnostyki za granicami kraju – mówi Krystyna Kozłowska, Rzecznik Praw Pacjenta.

- Będą interweniować w tej sprawie, w ciągu kilku dni postarają się skontaktować z jakimiś lekarzami w celu postawienia w końcu poprawnej diagnozy – dodaje pan Daniel.*

* skrót materiału

Autor: Michał Bebło

mbeblo@polsat.com.pl