Drą koty o koty

Kocia wojna w Swarzędzu. Mieszkaniec jednego z osiedli miał dość zwierząt panoszących się po jego posesji i zamontował na dachu klatkę-pułapkę. W obronie kotów stanęli państwo Misiaczykowie, którzy rozwiesili ulotki ostrzegające przed „hyclem” i „kłusownikiem”. I choć w pułapkę nie wpadł dotąd żaden kot, to w konflikt zaangażowano policję, straż miejską i sąd.

Swarzędz - osiedle eleganckich domków szeregowych. Trudno uwierzyć, że to tu swój początek ma historia sąsiedzka, która zaprowadziła zwaśnione strony aż do sądu. A poszło o… koty.

- 29 października ubiegłego roku zauważyłem na dachu sąsiada rozstawioną klatkę, pułapkę dla zwierząt. Powiadomiliśmy straż miejską – opowiada Roman Misiaczyk, mieszkaniec osiedla.

Straż miejska zaproponowała państwu Misiaczykom, aby zaalarmowali odpowiednie służby dopiero, gdy jakiś kot złapie się w klatkę. Wielbiciele zwierząt nie zamierzali jednak czekać, aż jakieś zwierzę padnie ofiarą pułapki sąsiada. Szukali pomocy dalej.

- Dzwoniliśmy do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Swarzędzu, do różnych fundacji. Wszyscy potwierdzali to, że to niedopuszczalne, ale nikt nie chciał zadziałać – mówi Roman Misiaczyk, mieszkaniec osiedla.

- Zadzwoniliśmy do pani dzielnicowej, ale się nie zjawiła. Przez trzy dni nie mogliśmy nigdzie wyjechać, bo pilnowaliśmy klatki, która była na dachu – dodaje Maria Misiaczyk, żona pana Romana.

Państwo Misiaczykowie postanowili w końcu wziąć sprawy w swoje ręce.  Kilka dni po wystawieniu klatki, na osiedlu zawisły ostrzeżenia przed potencjalnym zagrożeniem maltretowania kotów.

- Postanowiliśmy ostrzec, że jest taki tutaj, który wyłapuje koty, nazwaliśmy go hycel, kłusownik, dodaliśmy, że robi to bezprawnie. Podaliśmy jedynie adres, żeby wszyscy wiedzieli, gdzie mają szukać tej klatki. Imienia nazwiska nie było, nie było również wizerunku żadnego mieszkańca tej posesji – mówią państwo Misiaczykowie.

To posunięcie spotkało się z jeszcze większym niezrozumieniem ze strony sąsiada…  Sprawa została oddana do sądu.

- Przed Sądem Rejonowym w Poznaniu toczą się dwie sprawy. Pierwsza jest wynikiem doniesienia do straży miejskiej o tym, iż ktoś porozmieszczał na terenie osiedla ulotki ostrzegające. Toczy się również druga sprawa. Pan który zamontował na swoim dachu klatki, poczuł się dotknięty tymi ulotkami, wniósł prywatny akt oskarżenia, zarzucając sąsiadowi, iż ten go pomówił i poniżył – informuje Joanna Ciesielska-Borowiec, rzecznik Sądu Okręgowego w Poznaniu.

- Za rozwieszanie ogłoszeń dostałem nakazowy wyrok sądowy. Ukarano mnie kwotą 200 złotych, plus 80 złotych kosztów sądowych – mówi Roman Misiaczyk.

- Prosiłem państwa Misiaczyków, żeby dopilnowali swoich zwierząt, żeby nie przebywały one na moim terenie. Stwierdzili, że to na pewno nie ich koty.
W związku z tym zrodził się problem klatki. Strażnicy miejscy zasugerowali mi, że jeżeli uda mi się złapać kota państwa Misiaczyków, to zostaną ukarani grzywną bądź mandatem za niedopilnowanie swoich zwierząt – opowiada Leonard Szymański, który zamontował klatkę na koty.

O tym, czy państwo Misiaczykowie w swoich ostrzeżeniach rzeczywiście naruszyli dobra osobiste sąsiada, zdecyduje sąd.  Dziwi jednak, że sprawa międzysąsiedzka znalazła swój finał w sądzie. Ile rozpraw się odbędzie? Na razie rozprawa odbyła się jedna, w planach są kolejne dwie.

Jednego nie można odebrać państwu Misiaczykom - wrażliwości na los zwierząt. Tylko czy spotyka się ona ze zrozumieniem otoczenia? 

- Jeżeli ten kot będzie uwięziony, to my to traktujemy jako torturę. Miłośnicy zwierząt są po to, by chronić je przed bestialstwem ludzi – mówi Roman Misiaczyk.

- To jest starsze małżeństwo, które jest skłócone ze wszystkimi tutaj. Mają obsesję na punkcie kotów – twierdzi jedna z sąsiadek państwa Misiaczyków.

- My z nimi nie rozmawiamy. Są skłóceni ze wszystkimi tutaj. Mają świra na punkcie kotów – dodają inni sąsiedzi.*

* skrót materiału

Reporterka: Sylwia Sierpińska

ssierpinska@polsat.com.pl