Mamy nie stać na podręczniki

Czy w Polsce można być zbyt biednym na naukę? Trzy córki pani Agnieszki od dwóch tygodni nie chodzą do szkoły, bo nie mają podręczników i nie chcą dostawać złych ocen za brak pracy domowej. Ich matka nie zarabia, bo kilka miesięcy temu poważnie złamała nogę. Rodzina prosiła o pomoc, gdzie mogła.

Ten rok dla pani Agnieszki z Warszawy, która samotnie wychowuje trzy córki, jest wyjątkowo ciężki. Mąż zmarł 8 lat temu. Dzieciom nie przysługuje renta po nim, bo nie wypracował ustawowych lat. Do tej pory radziły sobie dzielnie. Kilka miesięcy temu matka bardzo poważnie złamała nogę. Długa rehabilitacja wyłączyła ją z pracy. Sytuacja finansowa diametralnie się pogorszyła.

- Przeważnie jedzenie mamy. Jednak mamy np. rozwalone buty. Gdy pada deszcz, to nie można wyjść z domu, bo mokro i zimno – opowiada Marika, najstarsza z córek pani Agnieszki.

- Pani Agnieszka jest osobą pozytywną. Stara się poprawić swoją sytuację finansową. Uczy się , żeby mogła zdobyć lepszą pracę. Niestety, zdarzył się wypadek uniemożliwiający jej podjęcie pracy. Pani Agnieszka informowała mnie, że nie stać jej na książki. Niestety ośrodek nie może udzielić pomocy na ten cel, dla nas priorytetem jest opłata za gaz, prąd i lekarstwa - mówi Barbara Falkowska z Ośrodka Pomocy Społecznej Warszawa Praga-Północ.

W tym roku po raz pierwszy zabrakło na książki dla córek. 15 września matka złożyła podania w szkołach: w podstawówce, gimnazjum i technikum o przyznanie stypendiów socjalnych na zakup książek.  Do tej pory czeka na decyzję. System jest taki, że najpierw rodzic musi gotówką zapłacić za książki i dopiero po przedstawieniu w szkole faktur dostaje zwrot pieniędzy.

- Jeden komplet książek kosztuje około 600 złotych, oczywiście bez zeszytów, ołówków i innych dodatków – mówi pani Agnieszka.

- Wnioski są rozpatrywane w urzędach dzielnic, jest ich kilka tysięcy, więc potrzebny jest czas na wydanie decyzji. Myślę, że nastąpi to lada chwila
– zapewnia Marcin Litwinowicz z Urząd Miasta Stołecznego Warszawy.

Pani Agnieszka nie ma 1800 złotych gotówki. W oczekiwaniu na decyzję zaczęła kserować po kilka stron podręczników. Jednak córki coraz częściej mówiły, że mają problemy w szkołach z powodu braku książek. Dwie mówią o tym otwarcie, trzecia wstydzi się biedy i nie chce w ogóle mówić o tym przed kamerą.

- Ja mam drukowane niektóre książki, ale z matematyki już jesteśmy dalej, więc nie mam tych stron. Dostałam dwie jedynki za brak pracy domowej – opowiada Emilka. 

- Od października już się zbiera te jedynki. Stwierdziłyśmy, że nie będziemy chodzić, bo później trudniej zniwelować złe oceny, niż nadrobić zaległości w szkole – dodaje Marika.

Od dwóch tygodni dziewczyny nie chodzą do szkół. Pani Agnieszka nie poinformowała nauczycieli dlaczego, bo się wstydzi biedy. Namówiliśmy mamę, aby poszła do szkół. Sił kobiecie starczyło tylko na rozmowę z panią dyrektor z podstawówki.

- Mam żal do mamy, bo nie zgłosiła, że dziecko dostało jedynkę za brak książki. To sytuacja niedopuszczalna, będę to wyjaśniała i wyciągnę konsekwencje służbowe. Mam żal do mamy, że nie zgłosiła sytuacji, w której dziecko źle się czuło. Jest mi przykro, bo chciałabym, żeby dziecko w szkole czuło się bezpiecznie i dobrze – mówi Anna Martin, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 127 w Warszawie, do której uczęszcza Emilia.

- Nie wiem, czy słyszeliście, jak ona na mnie krzyczała. Ja nie pojadę już do gimnazjum. Nie jestem w stanie. Wiedziałam, że tak będzie, że to tylko będzie moja wina – rozpacza pani Agnieszka.

- To jest właśnie to błędne koło biedy i nieszczęścia, bo matka może za chwilę odpowiadać za to, że dzieci nie nadrobią materiału – ocenia prof. Krzysztof Wielecki, socjolog z Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego.*

* skrót materiału

Reporterka: Małgorzata Frydrych

mfrydrych@polsat.com.pl