Zabili w więzieniu?
Marek Jaranowski został znaleziony martwy w izolatce więzienia w Potulicach. Prokuratorzy uznali, że powiesił się na kracie w oknie. Bliscy mężczyzny uważają, że samobójstwo upozorowano. Ich zdaniem więzień został śmiertelnie pobity. Gdy znaleziono go w celi, miał zakrwawioną twarz, połamane żebra i mostek. Sprawę umorzono.
- W tym miejscu był hitlerowski obóz Potulice i, jak na ironię, nadal jest ten obóz - mówi Bronisława Konopacka, matka nieżyjącego Marka Jaranowskiego.
Marek Jaranowski mieszkał w Toruniu. Pracował jako przedstawiciel handlowy w jednej z prywatnych firm. Kiedy skończył 33 lata, uczciwy dochód przestał mu jednak wystarczać. Postawił na łatwe pieniądze i szybki zysk.
- Mówił, że zasuwa od rana do wieczora i guzik z tego ma. Wiem, że próbował odzyskiwać jakieś długi – mówi przyjaciel Marka Jaranowskiego.
Wiosną 2000 roku Marek Jaranowski wdał się w konflikt ze Zbigniewem S. – właścicielem jednego z pobliskich pubów, który od dłuższego czasu przeżywał problemy małżeńskie. W lokalu pracowały jego żona i pasierbica. W wolnych chwilach miały żalić się Jaranowskiemu, że pan Zbigniew brutalnie się nad nimi znęca.
- Wszyscy, co w barze pili piwo, widzieli jak się pan Zbigniew potrafił zachowywać, co robił. Wyzywał, obrażał, bił, kopał - opowiada Elżbieta F., była żona Zbigniewa S.
24 listopada 2000 roku Zbigniew S. niespodziewanie zaginął. Jego zwłoki odnaleziono po trzech tygodniach. Zginął od 30 ciosów nożem. Wcześniej został brutalnie pobity. Na koniec, dla pewności morderca jeszcze podciął mu żyły.
- Tylko Marek wbijał nóż. On nie umarł po pierwszym ciosie, nie umarł po drugim, nie umarł po 20. Cały czas jakieś siły witalne, charczenie dochodziło – opowiada przyjaciel Marka Jaranowskiego
- Aby ukryć tożsamość zwłok, odcięli jedną z dłoni pokrzywdzonego. Nie mieliśmy wątpliwości, że ten co wbijał nóż, chciał zabić – dodaje Artur Krause z Prokuratury Okręgowej w Toruniu.
Dwa dni po odnalezieniu zwłok Jaranowski i jego kompan zostali aresztowani. Jego matka zerwała z nim wszelkie kontakty. Podczas procesu postanowiła zeznawać przeciwko niemu. Zaprzyjaźniła się też z rodziną pana Zbigniewa.
- Ja miałam takie wrażenie, że ta kobieta zwariowała, że matka swojego jedynego syna wsadzi do więzienia – mówi siostra zamordowanego Zbigniewa S.
Sześć lat po morderstwie w sprawie zapadł ostateczny wyrok. Jaranowskiego i jego kompana skazano na 25 lat więzienia. Za murem zaczął grypsować. Jego matka nie odwiedziła go tam ani razu. Cztery lata temu trafił do Zakładu Karnego w Potulicach. Jakim był więźniem?
- Ogólnie można powiedzieć, że jego zachowanie było zmienne. W przeszłości zdarzało się, że bywał agresywny – mówi ppłk Mariola Kotwica z Zakładu Karnego w Potulicach.
25 maja tego roku Marek Jaranowski odmówił przyjęcia posiłku. Dyrekcja więzienia uznała to za nawoływanie do buntu. Za karę mężczyzna trafił do izolatki. Miał spędzić w niej dwa tygodnie. Cztery dni później już nie żył.
- W takiej celi samobójstwo popełnił skazany Marek J. Skazany powiesił się na kracie oddzielającej okno. Z naszej strony nie zaszły tu żadne nieprawidłowości – twierdzi ppłk Mariola Kotwica z Zakładu Karnego w Potulicach.
Jak twierdzi przyjaciel Marka Jaranowskiego, mężczyzna od dłuższego czasu skarżył się na warunki panujące w więzieniu. Sugerował, że za murem dochodzi do tortur. Dotarliśmy do byłego więźnia z Potulic, który potwierdza jego relację.
- „Atanda” to jest kilku ludzi, którzy przychodzą, aby zająć się delikwentem w pewien sposób. Oni „sprzątają” – twierdzi były więzień Zakładu Karnego w Potulicach.
- Wpadają w kominiarkach, żeby więzień ich później nie poznał na oddziale, no i leją. Np. kładzie się go na zimnej, twardej pryczy, kask na głowie, spina pasami i podkłada mydło pod kręgosłup, w okolice lędźwiowe. Ucisk nerwów, ból nie do wytrzymania - dodaje przyjaciel Marka Jaranowskiego.
- Takich praktyk nie ma. Mamy XXI wiek i działamy zgodnie z prawem. Nie wyobrażam sobie, żeby do takich sytuacji dochodziło. Proszę sobie wyobrazić, ile osób musiałoby być zaangażowanych w taką sytuacje. Takie rzeczy na pewno nie ukryłyby się – uważa ppłk Mariola Kotwica z Zakładu Karnego w Potulicach.
Marek Jaranowski został znaleziony w celi powieszony na okiennej kracie. Śledczy stwierdzili więc samobójstwo. Ich przypuszczenia potwierdziła przeprowadzona tego samego dnia sekcja zwłok. Ale jak twierdzi matka Jaranowskiego, w śledztwie aż roi się od nieprawidłowości.
- To są zdjęcia zrobione przez policję, godzinę po śmierci syna w celi izolacyjnej. To nie są plamy opadowe (wskazuje na siniaki – przy. red.), bo to są zdjęcia robione w godzinę po śmierci – mówi Bronisława Konopacka, matka nieżyjącego Marka Jaranowskiego.
- Sekcja zwłok była sfałszowana. Na prokuratorskich papierach widnieje jeden lekarz, a na dokumentacji medycznej wychodzi, że było dwóch – dodaje przyjaciel Marka Jaranowskiego.
- Te obrażenia, gdyby założyć, że po nim skakano, kopano, mogły być takie same, jak oni stwierdzili, że są w wyniku intensywnej reanimacji, połamane żebra, mostek, itd. Ale skąd krew na twarzy? I czyja to jest krew w takim razie? – pyta Jacek Kiełpiński z Dziennika „Nowości”.
Protokół sekcji wykazał, że Marek Jaranowski miał obustronnie złamane żebra i mostek. Biegli stwierdzili, że obrażenia te powstały podczas reanimacji. Na zdjęciach widać jednak, że na twarzy i głowie mężczyzny znajduje się krew. O tym biegli nie napisali już ani słowa.
- To było pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Tak bym to nazwał – mówi były więzień Zakładu Karnego w Potulicach.
Jak twierdzi nasz informator przez dwa dni poprzedzające śmierć Jaranowskiego, w sąsiadujących z jego celą pawilonach słychać było odgłosy bicia. Przesłuchani przez prokuraturę więźniowie zeznali jednak, że nie słyszeli niczego podejrzanego.
- Przesłuchani zostali więźniowie wskazani przez dyrekcję. Gdyby Marek wskazywał sądowi, kogo ma przesłuchać w jego sprawie, to dawno by był na wolności - mówi przyjaciel Marka Jaranowskiego.
- Słyszeliśmy ewidentnie odgłosy dostawania wpie…. Krzyczał, wrzeszczał, wył, a w niedzielę przyjechał karawan – twierdzi były więzień Zakładu Karnego w Potulicach.
- Są więźniowie, którzy chcą zeznawać w procesie. Ja znam ich nazwiska, ale nie ujawnią się, bo się boją – dodaje Jacek Kiełpiński z Dziennika „Nowości”.
29 września postępowanie w sprawie śmierci Marka Jaranowskiego zostało umorzone. Prokuratura nie dopatrzyła się żadnych nieprawidłowości w postępowaniu strażników. Tymczasem matka nieżyjącego więźnia postanowiła zorganizować pod murem pikietę. Jak twierdzi, to jednak dopiero początek.
- Zobaczę, co mi minister sprawiedliwości powie i pani prezydentowa, gdy przyjadę z tymi makabrycznymi zdjęciami. To jest gestapo, mordercy. Dopóki żyję, nie ustąpię – zapowiada Bronisława Konopacka, matka nieżyjącego Marka Jaranowskiego.*
* skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski