Fortuna utopiona w jeziorze

Stanisław Kołata 11 lat temu kupił jezioro na Kaszubach. Dziś mu je odebrano nie zasądzając żadnego odszkodowania. Wszystko przez błąd urzędników, którzy sprzedali jezioro, choć nie powinni. Przedsiębiorca szacuje straty na 5-6 milionów złotych.

16-hektarowe jezioro Stacinko na Kaszubach: kiedy Stanisław Kołata kupował je 11 lat temu, wiązał z nim wiele planów. Wówczas warte było 100 tys. złotych. Poprzedni właściciel nabył je od urzędu gminy. Dziś po kolejnych inwestycjach pan Stanisław wycenia jego wartość na około 5-6 milionów. I prawdopodobnie będzie musiał oddać je skarbowi państwa. Za darmo.

- Zakochałem się w tym miejscu, planowałem poszerzyć tu moje nieruchomości i zaadaptować na turystykę zdrowotną. Kłopoty zaczęły się w 2000 roku, w momencie kiedy kupiłem jezioro. Otóż, grupa osób stwierdziła, że nie mam prawa wybudować tego obiektu i zablokowała budowę rybaczówki. W odwecie zabroniłem im dostępu do jeziora – opowiada Stanisław Kołata.

Z upływem czasu konflikt zaostrzał się. Doszło do tego, że pan Stanisław został nawet ukarany za pobicie. Letnicy mający domki nad jeziorem zawiązali Stowarzyszenie na Rzecz Ochrony Środowiska nad Jeziorem Stacinko. Konflikt z letnikami miał pociągnąć za sobą konsekwencje, jakich pan Stanisław nie mógł się spodziewać…

- Stowarzyszenie uznało, że jako grupa będzie mogła występować przeciwko mnie w sądzie.  Chodzi o to, żeby mi odebrać jezioro - mówi Stanisław Kołata.

W końcu w 2006 roku Stowarzyszenie zainteresowało spornym jeziorem prokuraturę. Ku zdumieniu pana Stanisława okazało się, że jezioro mogło zostać sprzedane przez gminę Sulęczyno niezgodnie z prawem.

- Letnicy zwrócili się do Ministerstwa Sprawiedliwości twierdząc, że nastąpiła sprzedaż jeziora niezgodnie przepisami prawa wodnego, że jezioro o wodach płynących zostało sprzedane jako woda stojąca. Wody przepływowe wyłączone są z obrotu cywilnoprawnego i stanowią własność skarbu państwa – informuje Grażyna Wawryniuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.

- Byłem przerażony. Gdy pierwszy właściciel kupował to jezioro, gmina wyznaczyła dwóch biegłych, którzy orzekli, że jezioro jest wodą stojącą. Tak jest to wpisane w akcie notarialnym – mówi Stanisław Kołata.

Sprawa trafiła do sądu w Kartuzach. Po 4 latach procesu, w trakcie których powstały aż trzy opinie biegłych, 5 października tego roku, sąd odebrał panu Stanisławowi jezioro, które kupił 11 lat temu.

- Sąd uznał, że właścicielem gruntu jest skarb państwa, nakazał wpisać to do księgi wieczystej i wykreślić dotychczasowych właścicieli – informuje Tomasz Adamski, rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku.

- Konsekwencje są takie, że nawet nie otrzymam odszkodowania, bo ustawa tego nie przewiduje – mówi Stanisław Kołata.

Mężczyzna zapowiada odwołanie. Zakwestionował między innymi opinie powołanych biegłych. Co na to wszystko gmina? Czy ktoś za to odpowie, jeśli okaże się, że jezioro było sprzedane bezprawnie? Pytamy o to w urzędzie gminy.

- Na ten temat nie chciałbym się wypowiadać, bo to było za mojego poprzednika – odpowiedział Bernard Grucza, wójt gminy Sulęczyno.

Pan Stanisław  mimo niekorzystnego wyroku sądu nie poddaje się. Ciągle jeszcze ma nadzieję, że uda mu się jednak odzyskać jezioro. Nie rozumie jednak, jak w państwie prawa można w tak prosty sposób utracić coś, co kupiło się legalnie od państwowego urzędu, nie uzyskując automatycznie odszkodowania.

- Szansą dla tego pana jest zaskarżenie niekorzystnych dla niego przepisów w Trybunale Konstytucyjnym lub sprawa w Strasburgu przeciwko państwu polskiemu – mówi Jacek Świeca, prawnik.*

* skrót materiału

Reporterka: Sylwia Kozłowska- Sierpińska

ssierpinska@polsat.com.pl