Ani domu, ani odszkodowania

76-letni Józef Zaremba stracił w pożarze dom. Choć budynek był ubezpieczony, mężczyzna czekał na odszkodowanie aż osiem miesięcy. W końcu zadzwonił do naszej redakcji. Dzień po naszej interwencji ubezpieczyciel wypłacił mu pieniądze. Dlaczego wcześniej komplikował sprawę?

- Jechał do szpitala, to dom stał, wrócił i nie ma gdzie się podziać – mówi Elżbieta Podobińska, opiekunka pana Józefa.

76-letni Józef Zaremba z Brzyny w województwie małopolskim całe życie spędził w jednej wsi, w jednym domu, wśród tych samych ludzi. Sąsiedzi zatrudniali go do pomocy w gospodarstwach. Jego matka umarła 30 lat temu. Od tego momentu pan Józef jest sam.

- Ja go znam prawie 50 lat. Jak tu przyszłam, to oni mieszkali z matką vis-à-vis. Przed śmiercią prosiła nas, żebyśmy mieli nad nim nadzór – opowiada Natalia Podobińska, sąsiadka pana Józefa. Jej mąż wstawił mężczyźnie nowe okna, zmienił dach, odnowił ściany i podłogi.

W lutym bieżącego roku pan Józef wybrał się do sąsiadki, ale do niej nie doszedł. Po drodze przewrócił się i stracił przytomność. Wyziębionego mężczyznę zabrano do szpitala, gdzie wykryto cukrzycę. To prawdopodobnie choroba nie pozwalała zagoić się starej ranie na nodze - groziła mu amputacja. Pan Józef pokonał choroby i po dwóch tygodniach został wypisany do domu. Ale domu już nie było…

- Zgasiłam telewizor, światło, ale dalej było widno. Wybiegłam na balkon, patrzę, a tu się już pali - opowiada Elżbieta Podobińska, opiekunka Józefa Zaremby.

Przepadł cały dorobek życia, 76 lat wspomnień i dach nad głową. Budynek spłonął z powodu zwarcia w instalacji elektrycznej. Pana Józefa przygarnęli sąsiedzi, którzy chcieli wyremontować zniszczony dom lub wybudować nowy. Środki – 69 tysięcy złotych - miały pochodzić z ubezpieczenia. Jednak przez osiem miesięcy Polskie Towarzystwo Ubezpieczeń nie podjęło żadnej decyzji o wypłacie pieniędzy.

- Tak nie powinno być. To jakby oszustwo było. Człowiek płaci pieniądze, żeby w razie wypadku pieniążki były, a tutaj nic - mówi Monika Dybiec, sąsiadka.

Polskie Towarzystwo Ubezpieczeń po ośmiu miesiącach zorientowało się, że zgromadzona dokumentacja nie jest kompletna. Tych wątpliwości nie miało jednak przy zawieraniu umowy.

- Główną przyczyną wydłużającego się procesu likwidacji szkody były brakujące dokumenty, które potwierdzałyby prawo własności do zniszczonego budynku. Jedyny dokument, który posiadamy w chwili obecnej jest to testament, który jednakże nie spełnia wymogów formalnych. M.in. dzięki państwa interwencji zajęliśmy się tą sprawą i odszkodowanie jest w trakcie wypłacania – informuje Dorota Pietrzyk z Polskiego Towarzystwa Ubezpieczeń.

- Jeśli zakład ubezpieczeń te informacje dotyczące własności pominął przy zawarciu umowy ubezpieczenia, to nie powinien ich podnosić, kiedy jest zgłaszane roszczenie odszkodowawcze – mówi Krystyna Krawczyk, dyrektor Biura Rzecznika Ubezpieczonych.

Pieniądze, choć nie wszystkie, w ciągu jednego dnia trafiły na konto pana Józefa. Mimo to starszy człowiek nie spędzi tej zimy w swoim domu, bo już za późno na rozpoczynanie budowy. Pan Józef przez lata wygrywał z losem, przegrał jednak z biurokracją.*

* skrót materiału

Reporterka: Agnieszka Zalewska

azalewska@polsat.com.pl