Porwanie, zabójstwo, wypadek?

Mateusz wyszedł na chwilę ze swojego domu w Brwinowie i zaginął w tajemniczych okolicznościach. W biały dzień, w środku miasta. Policja i rodzina poszukują go już ponad rok. Kolega, który widział go po raz ostatni, opowiada o białym kombi, które jechało za Mateuszem…

- Z tak dziwną historią jeszcze się nie spotkałem. Czuję niemoc, że nie udało się odnaleźć Mateusza – mówi oficer operacyjny policji.

Policjanci nazywają je „zaginięciem trwałym”. Ma miejsce, gdy człowiek znika i mimo upływu lat, już się nie odnajduje. Rozpływa się w powietrzu, jakby nigdy nie istniał. Zostawia po sobie rozpacz, która doprowadza do granic obłędu.

- Cierpienie i ogrom bólu rodziców, którym zaginęło małe dziecko, są ogromne. Pojawia się ogromne poczucie winy, bo to „ja nie dopilnowałem albo ty nie dopilnowałeś”. Pamiętam sytuację, gdy siostra zaginionego dziecka myślała, że lepiej by było, gdyby to ona zaginęła, bo wtedy to za nią rodzice by tak tęsknili i tak kochali – opowiada Kinga Bystrek z Fundacji „Itaka”.

W Polsce każdego roku bez śladu znika kilka tysięcy dzieci. Część z nich, mimo usilnych starań, nie odnajduje się nigdy. Oprócz „zaginięć trwałych” są jednak i takie, w których wciąż jest nadzieja. Nawet jeśli wszystko wskazuje na to, że szczęśliwe zakończenie jest mało prawdopodobne.
Mateusz, jeśli żyje, ma dziś 15 lat. Miesiąc temu obchodziłby urodziny. 16 października zeszłego roku wyszedł z domu tylko na chwilę. Wziął ze sobą swój rower. Chwilę później zaginął po nim wszelki ślad.

- Byłam w kuchni, Mateusz chciał, bym mu powiedziała, gdy będzie godzina 18.15. Powiedział, że za godzinę wróci i o 18.15 wyszedł. Nie zapytałam dokąd. To mój błąd – wspomina  Barbara Kozak, matka zaginionego Mateusza.

- Ostatni raz kamery zarejestrowały go pod sklepem. Niewykluczone, że ktoś za nim poszedł – mówi oficer operacyjny policji.

Po wyjściu z domu Mateusz przez kilkadziesiąt minut kręcił się w okolicy swojego bloku. Potem widziany był w pobliskim sklepie. Tam sfilmowały go kamery monitoringu. Był ze starszym o dwa lata kolegą. Reszta pozostaje już tajemnicą.

- Był bardzo zdenerwowany. Obserwował, czy go obserwujemy, czy jakby ktoś go obserwował, tak wywnioskowałam. Nie spodziewaliśmy się, że na drugi dzień będzie poszukiwany – opowiada Małgorzata Dałkiewicz, sprzedawczyni.

- Byłem z nim pod tym sklepem. Wziął ode mnie dwa papierosy i się rozeszliśmy. Później właśnie była ta sytuacja z tym samochodem na ulicy Grudowskiej – dodaje kolega Mateusza.

Jak zeznał kolega Mateusza, chłopcy rozstali się na ulicy Grudowskiej. Czterysta metrów od miejsca, gdzie zarejestrował ich monitoring. Potem do Mateusza miał podjechać biały samochód. Chwilę później chłopiec rozpłynął się, jak we mgle.

- Tam siedziały chyba dwie osoby z tyłu i dwie z przodu. Słyszałem tylko, jak on krzyknął „pier… się” i widziałem, jak ten samochód jechał za nim - opowiada kolega zaginionego Mateusza.

- Sprawdzane były białe samochody kombi, jednak nie potwierdziliśmy tej wersji wydarzeń -  mówi oficer operacyjny policji.

Po zaginięciu Mateusza w Brwinowie zahuczało od plotek. Wśród miejscowej młodzieży zapanowała psychoza strachu. Każdy miał na temat zaginięcia własną teorię. Im bardziej makabryczną, tym szybciej rozprzestrzeniała się wśród mieszkańców miasta.

- Raz słyszałem, że go znaleźli, innym razem, że znaleźli go martwego w Nadarzynie, albo ktoś szedł na grzyby i go znalazł. Oczywiście to wszystko tylko plotki. A źródło, nie do ustalenia – mówi Michał Bańka, nauczyciel gimnazjum nr 1 w Brwinowie.

Dzień po zaginięciu Mateusza policjanci przeczesali cały okoliczny teren. Do poszukiwań zaangażowano psy tropiące, płetwonurków oraz śmigłowiec wyposażony w kamerę termowizyjną. Mimo to, nie udało się odnaleźć nawet roweru chłopca. Śledztwo utknęło w miejscu.

Sprawą zaginięcia Mateusza od kilku miesięcy zajmuje się prokuratura i wydział zabójstw stołecznej policji. Śledczy podejrzewają bowiem, że chłopiec mógł paść ofiarą morderstwa. Jednocześnie wierzą jednak, że Mateusz wróci do domu cały i zdrowy.

Jeśli Mateusz nie odnajdzie się przez 10 lat, jego zniknięcie zostanie uznane za „zaginięcie trwałe”. Policja będzie mogła wówczas zakończyć poszukiwania i odłożyć sprawę „na półkę”. Funkcjonariusze zarzekają się jednak, że nie spoczną, dopóki nie wyjaśnią, co stało się z chłopcem. Nawet, gdyby śledztwo miało trwać znacznie dłużej.

- Wszyscy mamy dzieci. Dlatego policjanci bardzo emocjonalnie podchodzą do takich spraw, i bardzo im zależy, żeby zostały wyjaśnione – mówi Dorota Nowak z Komendy Powiatowej Policji w Pruszkowie.

- Nieraz drobny szczegół, który pojawi się w sprawie może naprowadzić na nowy trop. Priorytetem dla nas jest, żeby wyjaśnić tę sprawę do końca – dodaje oficer operacyjny policji.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl