Szklane domy w Łodzi

Architekt Jacek Rochala chce zbudować osiedle w Łodzi. Najpierw urzędnicy pozwolili mu postawić 11-piętrowe bloki, a kilka miesięcy później zaledwie 5-piętrowe. Taka inwestycja jest dla architekta nieopłacalna. Mężczyzna walczył o swoje w sądzie. Wygrał, ale wymarzonego osiedla zbudować nie może.

- W filmie „Miś” jest taki dialog: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?” I tu jest takie postępowanie Urzędu Miasta Łodzi. Nie damy panu decyzji i co pan nam zrobi? – mówi Janusz Wojciechowski, poseł Parlamentu Europejskiego.

Pan Jacek Rochala jest architektem. W Łodzi prowadzi swoją pracownię architektoniczną. Jest także właścicielem prawie hektarowej działki. Planował  wybudować na niej osiedle mieszkaniowe. W grudniu 2006 roku złożył odpowiednie wnioski do urzędu miasta.

- Dostaliśmy projekt decyzji, który był dla nas korzystny. Opiewał nawet na więcej, niż występowaliśmy, bo na 11 kondygnacji. Mieliśmy podpisane umowy przedwstępne z dwoma inwestorami, którzy chcieli budować budynki niższe, rozmawialiśmy już o zbudowaniu wyższych – opowiada architekt.

Na rozmowach się jednak skończyło. W grudniu 2007 roku pan Jacek otrzymał decyzję z urzędu miasta. Była zupełnie inna, niż wcześniejsze założenia.

- Otrzymaliśmy decyzję pozwalającą zbudować bloki o 5 kondygnacjach. Tym samym opłacalność inwestycji spadła o połowę – mówi Jacek Rochala.
Dlaczego decyzja była zupełnie inna niż jej projekt?

- To jest błąd urzędnika, że w projekcie decyzji obiecywał inwestorowi, że będzie mógł wybudować 11-pietrowe bloki. Urzędnik przyznał się do błędu, do pośpiechu. Najprościej to wytłumaczyć tak, że z balkonu na 11 piętrze byłoby widać mieszkańców, którzy siedzą w swoim ogródku i się opalają – tłumaczy Marcin Masłowski, zastępca rzecznika prasowego prezydenta Łodzi.

- My nie chcieliśmy stawiać 11 kondygnacji na całym terenie, chcieliśmy nawiązać do istniejącej zabudowy, która znajduje się 150 m od tej działki.
W czasie 5 lat trwania sprawy, urząd miasta nie jest w stanie wydać decyzji o warunkach zabudowy. W tym czasie wydano trzy różniące się od siebie decyzje i przeprowadzono sześć analiz urbanistycznych w sprawie jednego terenu, każda z tych analiz jest inna – mówi Jacek Rochala, architekt.

Mężczyzna zaczął się odwoływać. Sprawa trafiła również do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Łodzi. W 2009 roku wskazano na uchybienia ze strony urzędu miasta. Urzędnicy jednak nie wzięli wyroku pod uwagę, dlatego prezydenta ukarano grzywną w wysokości 2 tys. zł.

- Oceny tej projektowanej nieruchomości dokonywano w sposób nieczytelny, nieklarowny w stosunku do nieruchomości sąsiednich. Wskazano, że mapa, na którą organ się powoływał, nie była właściwa – informuje Wiktor Jarzębowski z Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Łodzi.

- Urząd miasta zmniejsza mi powierzchnie zabudowy, nie wlicza budynków, które już istnieją na tym terenie. Nie zaznacza kościoła oraz gimnazjum i liceum katolickiego – wylicza pan Jacek.

Z ostatnim wyrokiem WSA urząd miasta się nie zgodził. Sprawę obecnie rozpatruje Naczelny Sąd Administracyjny w Warszawie. Starania o warunki zabudowy trwają ponad 5 lat. W tym czasie na działce mężczyzny pojawiły się rzeczy, o których nie miał wcześniej pojęcia.

- Kiedy zgłaszamy się do wydziału ochrony środowiska o wycięcie kilku spróchniałych drzew, utrudnia nam się to postępowanie, a później stwierdza się, że na naszej działce jest las! W 2008 roku na moim terenie, nagle w miejsce rowu pojawia się rzeka – opowiada pan Jacek.

- Mamy sytuację, w której z niewiadomych przyczyn następuje upór w kwestii wydania warunków zabudowy, a jeśli następują po stronie pana Jacka Rochali wyniki pozytywne, jak na przykład wyroki sądów, to urząd upiera się dalej i powoduje kolejne komplikacje – mówi Maciej Grubski, senator Platformy Obywatelskiej, który pomaga panu Jackowi.

- Wystąpiłem do Najwyższej Izby Kontroli o przeprowadzenie kontroli. Jej wyniki są porażające. Okazuje się, że nie tylko w sprawie pana Rochali jest rażąca przewlekłość i rażąca dowolność postępowania – dodaje Janusz Wojciechowski, poseł Parlamentu Europejskiego.

Urzędnicy mają w planach, aby grunty pana Jacka przekształcić w tereny zielone. Mężczyzna jednak nie na taką działkę brał kredyt, który spłaca do dziś. A to nie jedyne wydatki poniesione z planowaną inwestycją.

- Wydałem grubo ponad 60 tys. zł na mapy, jakich wymagali urzędnicy, na opinie urbanisty w tej sprawie i wszelkie prace geodezyjne. Oczywiście wystąpię o odszkodowanie za to, że od 5 lat nie mogę użytkować swojej nieruchomości zgodnie z prawem i przeznaczeniem – zapowiada pan Jacek. *

* skrót materiału

Reporter: Grzegorz Kowalski

gkowalski@polsat.com.pl