Bezkarny strażak podpalacz

Dowodził strażakami i… wzniecał pożary. Naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej w Lipie przyznał, że pięć razy podłożył w lasach ogień. Strażak pozostał bezkarny. Prokuratura uznała, że pożary wyrządziły zbyt małe straty, by postawić mu zarzuty.

Odwaga, poświęcenie, wspólna służba. Czy o tym myślą członkowie Ochotniczej Straży Pożarnej w Lipie? Co myślą o swoim koledze, Zbigniewie P., człowieku z rodziny o strażackich tradycjach, naczelniku Ochotniczej Straży Pożarnej (OSP) w Lipie, który wzniecał pożary?

- Tych strat to dużo nie było, zalążek ognia po prostu, który ugaszono – mówi Julian Wróbel, strażak OSP w Lipie.
Zbigniew P. rezygnację ze stanowiska z powodów osobistych złożył kilka dni przed naszą wizytą.

- Ja nie rozmawiam z wami. Ja wiem swoje i każdy wie swoje. Co tam nakręcili, to nakręcili. Ja już przeżyłem i gazety, i wszystko. Starczy mi tego – usłyszeliśmy od mężczyzny.

Tajemnicze pożary spędzały sen z powiek leśnikom z Przasnysza od 2006 roku. W sumie było ich ponad 60. To nie była równa walka. Policja, straż pożarna i leśnicy szukali człowieka, który mógł być wszędzie. Nie jest bowiem trudno ukryć się na 4 tysiącach hektarów lasów. W okolicy Przasnysza w ciągu sześciu lat spłonęło około 5 hektarów poszycia.

- Wszystko wskazywało na to, że to jest mieszkaniec okolicznych wsi albo któryś ze strażaków. Wiedział, że przynajmniej jedna jednostka szybko dojedzie na miejsce akcji. Nigdy nie ma jednak pewności, że taki pożar nie rozprzestrzeni się na inny obszar lasu – dodaje Sławomir Niestępski, komendant Powiatowej Straży Pożarnej w Przasnyszu.

Ostatni alarm ogłoszono 27 października ubiegłego roku. Zbigniew P. naczelnik OSP osobiście pojechał do pożaru. Na szczęście spaliło się tylko kilka metrów kwadratowych ściółki. Policjanci wyczuli jednak od Zbigniewa P. alkohol. Okazało się, że miał on  ponad promil alkoholu w organizmie.

- Myślę, że strażacy wiedzieli bardzo dokładnie, że kierowca jest pod wpływem alkoholu. Pomimo tego wsiedli z nim do samochodu – mówi Ewa Śniadowska, rzecznik policji w Przasnyszu.

Na komendzie Zbigniew P. przyznał się do zaprószenia ognia. Z daleka obserwował, co się będzie działo. Kiedy straż nie nadjeżdżała – sam po nią zadzwonił . W sumie Zbigniew P. przyznał się do pięciu podpaleń.

Prokuratura bada, czy Zbigniew P. może odpowiedzieć za spowodowanie jednego z pożarów w 2006 roku. Cztery pozostałe sprawy umorzyła. Tłumaczy, że w świetle prawa pożar to ogień o wielkim zasięgu, zagrażający życiu ludzkiemu i mieniu wielkich rozmiarów. Zbigniew P. nie odpowie też za usiłowanie podpalenia. 

- Zamiarem tego sprawcy było zainicjowanie reakcji ochotniczej straży pożarnej. Wykluczyliśmy zniszczenie mienia przez podpalenie, bo nie było strat – tłumaczy Artur Folga, Prokurator Rejonowy w Przasnyszu.

- W jakimś sensie chciał dobrze. Ta jednostka przed 2007 rokiem starała się o samochód. Od 2007 roku wykorzystywali go do gaszenia pożarów. Cała sprawa jest pewnie z tym związana. On chciał pokazać, że oni są potrzebni – mówi Sławomir Niestępski, komendant Powiatowej Straży Pożarnej w Przasnyszu.

Prokuratura nie badała związku Zbigniewa P. z innymi pożarami. Twierdzi, że nie ma do tego podstaw procesowych. Musiałyby pojawić się nowe okoliczności wskazujące na związek naczelnika z tamtymi wydarzeniami. Nadleśnictwo już złożyło zażalenie na decyzję o umorzeniu postępowania.

- Jeżeli nie poniesie żadnej kary, to myślę, że będzie podpalał dalej. To całkiem możliwe – mówi Stanisław Czarzasty, nadleśniczy Nadleśnictwa Przasnysz.

- My go będziemy bronić, bo naprawdę to nic nie wiemy. Prokuratura sprawy umorzyła, wyroku nie ma. Jak go tu skreślać? – pyta Bogumił Piotrowski, strażak OSP w Lipie.*

* skrót materiału

Reporterka: Marta Terlikowska

mterlikowska@polsat.com.pl