Bój o odszkodowanie

Wielka powódź z 2010 roku zabrała Marcie Pietras sklep - dobytek jej całego życia. Kobieta była ubezpieczona na 630 000 zł, ale ubezpieczyciel wypłacił jedynie 9700 zł. Po prawie dwóch latach przedstawił rzekomy aneks do umowy, którego kobieta nigdy nie widziała na oczy, a z którego wynika, że w czasie powodzi ubezpieczenie jeszcze nie obowiązywało.

- Ubezpieczyłem się, powierzyłem całe życie Generali, a teraz nie mam nic – mówi Andrzej Pietras, mąż pani Marty.

Wilków na Lubelszczyźnie: pani Marta Pietras od kilkunastu lat prowadziła tam sklep z materiałami budowlanymi, artykułami gospodarstwa domowego i kwiaciarnię. Dziś po działalności pozostał tylko szyld...

- Do dzisiaj nie mogę się z tym pogodzić, że człowiek może stracić wszystko w minutę – mówi pani Marta.

Powódź w gminie Wilków w 2010 roku śledziła cała Polska. Pani Marta do końca wierzyła, że wały uchronią ich przed tragedią. Stało się jednak inaczej.

- W piątek, 21 maja przerwało wał na Zastowie Polanowskim. Woda przyszła w 20 minut. Niewiele udało się uratować – opowiada pani Marta.

- Wszystko było tak wymieszane z błotem, że niektórych asortymentów nawet nie mogliśmy rozpoznać, co to jest – dodaje Andrzej Pietras, mąż pani Marty.

Właścicielka sklepu od kilku lat miała kredyt na firmę. Ponieważ bank wymagał ubezpieczenia, 19 maja, dwa dni przed dramatem, kobieta wykupiła u pośrednika ubezpieczeniowego kolejną polisę.

- To nie było moje pierwsze ubezpieczenie, bo my sklep ubezpieczaliśmy od bardzo dawna. Nasza ajentka ubezpieczyła nas w Generali – opowiada pani Marta.

Po powodzi państwo Pietrasowie zgłosili szkodę do towarzystwa ubezpieczeniowego Generali. Polisa na ich firmę opiewała łącznie na ponad 630 000 zł. Generali uznało, że woda całkowicie zniszczyła firmę państwa Pietrasów i wypłaciło... 9 700 zł. Dlaczego tylko tyle? Zdaniem ubezpieczyciela, pani Marta nie udokumentowała poniesionych strat.

- Cała dokumentacja firmy została zalana – mówi pani Marta.

Państwo Pietrasowie postanowili walczyć o swoje pieniądze. Gdy złożyli pozew na 639 000 złotych, w odpowiedzi dowiedzieli się od ubezpieczyciela, że ich polisa z 19 maja 2010 roku zaczęła obowiązywać... miesiąc później, bo Generali wprowadziło aneks do umowy.

- Towarzystwo nie kwestionuje faktu zaistnienia szkody, nie kwestionuje jej wysokości, natomiast powołuje się na dokument, którego nikt wcześniej nie widział. Rzekomo istnieje uchwała zarządu tego towarzystwa, która wyłącza, czy wprowadza karencję 30-dniową od daty zawarcia umowy, jeżeli chodzi o odpowiedzialność – mówi Rafał Choroszyński, adwokat państwa Pietrasów.

- Myśmy tego aneksu nie widzieli na oczy, nawet o nim nie słyszeliśmy – twierdzi Andrzej Pietras, mąż pani Marty.

O aneksie idziemy porozmawiać z pośrednikiem, u którego kilka dni przed powodzią zawarto umowę. I tu niespodzianka. Pośrednik nie kwestionuje, tak jak Generali aneksu, ale... datę zalania pani Marty! To fragment rozmowy z pośrednikiem ubezpieczeniowym:

Pośrednik: Polisa w ogóle nie ma odpowiedzialności, bo była sporządzona po szkodzie. Pani dzwoniąc do nas do biura mówiła, że już nie może dojechać, bo ich zalało.
Reporterka: Jak mogło ją zalać przed wszystkimi, jej jedną firmę, jej jedną posesję?
Pośrednik: Proszę mnie nie pytać w ten sposób, bo ja tam nie byłam i nie wiem.
Reporterka: To skąd pani ma taką pewność?
Pośrednik: Bo była komisja i dokładnie zbadali, kiedy panią Pietras zalało.

Chcieliśmy porozmawiać z przedstawicielem towarzystwa Generali przed kamerą. Rzecznik ze względu na tajemnicę ubezpieczeniową odmówił wystąpienia. Zgodził się jedynie na rozmowę przez telefon.

- To jest faktycznie nasz błąd, do którego się przyznajemy, że ów aneks wprowadzający 30-dniową karencję nie został przekazany klientce w formie pisemnej. Stąd uznaliśmy, że absolutnie należy uznać rację klientki, iż nie ma na piśmie potwierdzenia. Wiemy jednak, że było jej to ustnie przekazywane. Będziemy chcieli porozumieć się z klientką w tej sprawie – powiedział Pawłem Wróblem, rzecznikiem Generali.

Czy po prawie dwóch latach dojdzie do ugody? Czas pokaże. Tymczasem sytuacja rodziny jest dramatyczna. Do drzwi zapukali wierzyciele, którzy wstawiali towar do sklepu. Zadłużenie państwa Pietrasów przekracza 100 000 zł. Jeśli dojdzie do licytacji domu, małżeństwo może stracić opiekę nad dwiema dziewczynkami, które oprócz swojej córki, wychowują jako rodzina zastępcza.

- Nie wiem jak to długo potrwa, ale będziemy walczyć do końca – zapowiada Andrzej Pietras, mąż pani Marty.*

* skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz

ibrachacz@polsat.com.pl