Spór o śmierć w celi
Świadek koronny popełnił samobójstwo w areszcie. Zrobił to w nocy, w miejscu gdzie nie ma monitoringu. Mimo to, prokuratura uznała, że zawinił strażnik więzienny. Pan Dariusz walczył o niewinność w dwóch sądach. Czy mu się udało?
- Gdyby do moich obowiązków należało cenzurowanie listów, to na pewno bym już tu nie pracował, ciekawe czy bym nie siedział – zastanawia się Dariusz Basałaj, funkcjonariusz służby więziennej.
- To nie prokurator jest osobą, która ma pilnować, żeby osadzony w areszcie nie powiesił się się, tylko straż więzienna – mówi Janusz Kordulski z Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku.
Dariusz Basałaj w areszcie śledczym w Białymstoku pracuje od trzynastu lat. Obowiązki strażnika więziennego zawsze wykonywał wzorowo. 20 kwietnia 2008 roku pracował na nocna zmianę.
- O godzinie 6 jest pobudka, wydaje się maszynki do golenia. Podszedłem do Andrzeja Ł., nie odpowiadał. Zacząłem pukać mocniej, ale nie dawał żadnych znaków życia. Przyszedł dowódca – wspomina pan Dariusz.
- Tymczasowo aresztowany powiesił się w kąciku sanitarnym, w miejscu gdzie monitoring nie sięga ze względu na zachowanie minimum intymności – mówi
Michał Zagłoba, rzecznik Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Białymstoku.
Pan Dariusz nie podejrzewał, że czekają go poważne kłopoty. Nie wiedział, że samobójca – Andrzej Ł., pseudonim Gruby, nie był zwykłym więźniem.
- Po śmierci dowiedziałem się, że był złodziejem luksusowych samochodów i miał status świadka koronnego, ale chcieli mu ten status cofnąć – opowiada pan Dariusz.
- W nakazie przyjęcia do aresztu było zalecenie, żeby tego osadzonego izolować od pozostałych więźniów. To zalecenie spełniliśmy umieszczając go w jednoosobowej celi. Jeśli w nakazie przyjęcia jest taka klauzula, my nie interesujemy się tym, dlaczego ma być tak, a nie inaczej, po prostu wykonujemy polecenia – dodaje Michał Zagłoba, rzecznik Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Białymstoku.
Kilka dni przed śmiercią Andrzej Ł. wysłał z aresztu dwa listy. Jeden do matki, drugi do konkubiny.
Fragment listu Andrzeja Ł. do matki:
„Już dwa razy chciałem odebrać sobie życie. Miałem Ci tego nie pisać, ale jesteś moją mamą i to Ci się należy. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam. Już nie mogę wytrzymać z tym wszystkim, może tak będzie lepiej dla wszystkich. Mamusiu, boję się tego, jakby co, to bardzo Was przepraszam za wszystko. Andrzej.”
- Jeśli osadzony wysyła korespondencję, to trafia ona do prokuratora, który ją przegląda. Funkcjonariusze aresztu nie mogą zapoznawać się z treścią korespondencji – mówi Michał Zagłoba, rzecznik Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Białymstoku.
- Prokurator, który prowadził to postępowanie, w tym czasie przebywał na urlopie. Prokurator go zastępujący pozostawił ten list w aktach do decyzji prokuratora prowadzącego po powrocie z urlopu – mówi Janusz Kordulski z Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku.
Prokurator, który schował do szuflady listy Andrzeja Ł nie poniósł żadnych konsekwencji. Natomiast kilkanaście miesięcy po śmierci świadka koronnego, prokurator postawił zarzuty strażnikowi Dariuszowi Basałajowi. Mężczyzna został zawieszony w pełnieniu swoich obowiązków.
- Usłyszałem zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Nie wierzyłem, jak można spowodować śmierć przez zamknięte drzwi celi? Prokurator z uporem maniaka starał się dowieść, że do moich zadań należała kontrola zachowania osadzonych przez wizjer. Jednak żeby skontrolować przez wizjer, to trzeba włączyć światło, a przy celach nie ma włączników. Jestem tylko człowiekiem, nie widzę w podczerwieni – mówi pan Dariusz.
W 2010 roku Sąd Rejonowy w Białymstoku uniewinnił strażnika więziennego, ale prokurator odwołał się od tego wyroku.
- Sąd drugiej instancji też mnie uniewinnił. Byłem już pewny, że nic mi nie grozi, a tu przychodzi pismo o kasacji – opowiada strażnik.
- Nie stwierdzono zaniedbań ze strony oskarżonego, jeśli chodzi o tę kontrolę. Stwierdzono, że dokonywał wszystkich czynności zgodnie z procedurami i nie mógł zapobiec śmierci osadzonego – informuje Joanna Toczydłowska z Sądu Rejonowego w Białymstoku.
Pan Dariusz odetchnął z ulgą, ale zastanawia się nad wniesieniem pozwu o odszkodowanie. Jak twierdzi nie chodzi mu o pieniądze.
- Gdybym miał możliwość otrzymania 100 tysięcy od Skarbu Państwa albo 5 tysięcy od konkretnego prokuratora, to wybrałbym te 5 tysięcy. Uważam, że za swoje błędy powinien zapłacić ten, kto je popełnił – podsumowuje Dariusz Basałaj uniewinniony strażnik więzienny.*
* skrót materiału
Reporterka: Paulina Bąk