Squattersi kontra miasto
Squattersi to nowy ruch społeczny młodych ludzi, którzy zajmują pustostany i tworzą nową przestrzeń. O warszawskich squattersach głośno zrobiło się w połowie marca, kiedy doszło do próby likwidacji Skłotu Elba, który 8 lat istniał na prywatnym terenie na warszawskim Żoliborzu. Musiała interweniować policja. Kilka dni później sytuacja powtórzyła się w centrum Warszawy, tym razem budynek należy jednak do miasta.
- Squat dla mnie i dla wszystkich tu przebywających, udzielających się w tym miejscu jest jak dom. Miejsce, w którym czujemy się dobrze i chcemy tutaj wracać i tworzyć go - mówi Łukasz, mieszkaniec Skłotu Elba.
Zajmowanie pustostanów wpisane jest w ideologię squattersów. W budynkach przy ulicy Elbląskiej w Warszawie w 2004 roku powstał Skłot Elba. Budynek należy do prywatnej firmy. W marcu tego roku właściciele upomnieli się o swoją własność.
- W styczniu tego roku podpisaliśmy umowę z firmą i w myśl tej umowy 16 marca weszła tam jako najemca tego terenu, aby obiekt przejąć. I okazało się, że są tam bardzo aktywni nielegalni lokatorzy i uniemożliwili skuteczne przejecie obiektu – mówi Maria Rochowicz, rzecznik prasowy Stora Enso Poland SA, właściciela terenu przy Elbląskiej 9.
- Ludzie są o różnych poglądach, ale raczej poglądach wolnościowych z szerokim horyzontem. Ludzie wykształceni, a mimo tego chcą zepchnąć nas na margines i skryminalizować nasz ruch. Myślą, że jesteśmy złodziejami, kryminalistami i bezdomnymi. To jest nieprawda!! - mówi Łukasz, mieszkaniec Skłotu Elba.
- Zawsze mieli żal, że chcemy ich usunąć. To był nasz teren, mamy do niego prawo. Płacimy za niego podatki, ponad 300 tysięcy złotych, więc tak naprawdę jesteśmy hojnym sponsorem tej squatterskiej kultury i zamierzamy zakończyć definitywnie temat - mówi Maria Rochowicz, rzecznik prasowy Stora Enso Poland SA, właściciela terenu przy Elbląskiej.
Kilka dni temu squattersi zajęli budynek w centrum Warszawy przy ul. ks. Skorupki. To stara nieczynna już przychodnia, która należy do miasta.
Reporter : Kto wezwał policję ?
- Z całą pewnością właściciel budynku, czyli my – mówi Jerzy Majewski, zastępca dyrektora Zarządu Gospodarowania Nieruchomościami w dzielnicy Śródmieście m. st. Warszawy.
- Potwierdzają się nasze przypuszczenia, że kolejny fragment tkanki miejskiej zostanie odebrany społeczeństwu i przekazany w prywatne ręce. W ten sposób miasto nie jest miastem, tylko prywatnym folwarkiem - mówi mieszkaniec squatu.
- Pamiętam ten budynek, bo w 2006 czy 2007 roku oglądałem go osobiście, byłem zainteresowany wynajmem i od tego czasu stoi pusty, więc pojawia się pytanie o politykę lokalową w tym mieście - mówi Krystian Legierski, radny m.st. Warszawy.
- Jeżeli ludziom przypomina się, że coś mają, a czego nie używają, to tak mówi się , że to pies ogrodnika. Sam nie używam, ale innemu też nie dam, bo to moje – mówi Ania, mieszkanka squatu.
- Miasto nie ma żadnej polityki lokalowej, nie ma po prostu strategii i nie ma pomysłu jak zarządzać własnością, jak zarządzać własnością przeznaczoną do zwrotu, co robimy z pustostanami, które z jakichś powodów są u nas w zarządzie. Nie ma takiej polityki - mówi Krystian Legierski, radny m.st. Warszawy.
- Mam nadzieję, że to się teraz szybko ułoży i zaraz będzie telefon od pani Gronkiewicz -Waltz, że nie jesteśmy bezdomnymi i budynek jest nasz - mówi Andrzej, mieszkaniec squatu.*
*skrót materiału
Reporter: M. Frydrych, A. Kaziuk