Samobójstwo czy morderstwo?

Prawie dwa lata temu emitowaliśmy reportaż o tajemniczej śmierci 24-letniego żeglarza - Patryka Palczyńskiego. Patryk na początku czerwca 2010 roku miał wypłynąć w rejs. Żeglarz nie chciał zdradzić rodzicom, gdzie płynie. Półtora miesiąca później jego ciało znaleziono w Zatoce Gdańskiej. Dryfowało 7 kilometrów od brzegu. Patryk był związany i obciążony płytami chodnikowymi. W listopadzie ubiegłego roku prokuratura umorzyła śledztwo, stwierdzając, że było to…samobójstwo.

 - Tym, który odszedł na wieczną wachtę, jest nasz syn, Patryk - żeglarz, wspaniały człowiek. No, ale niestety  komuś przeszkadzał – mówi Julitta Palczyńska, matka Patryka.


Patryk miał 25 lat. Mieszkał w Gdyni. Żył inaczej, niż większość ludzi. Jego cały świat skupiał się wokół żeglarstwa. Rzadko bywał na lądzie. Kiedy zawijał do portu, marzył tylko o tym, aby wypłynąć w kolejny rejs. W 2007 roku, Patryk postanowił połączyć swą pasję z pracą. Zaczął wynajmować się jako załogant na zagranicznych jachtach. Zwiedził pół świata. Był na Karaibach i Morzu Śródziemnym. O tym, gdzie się wybiera, zawsze informował rodzinę w ostatniej chwili.


- W ostatniej wiadomości, którą dostałam od mojego syna, pisał, że   zaraz wyjazd, że  wyłącza telefon. Niestety, już żadnych innych wiadomości od mojego syna nie dostałam - mówi Julitta Palczyńska, matka Patryka.


Drugiego czerwca 2010 roku, Patryk wyszedł z domu około 23.30. Tej nocy miał rozpocząć kolejny rejs. Żeby nie zapeszyć, nie mówił dokąd, ani z kim płynie. Miał odezwać się następnego dnia. Od tej pory zaginął po nim wszelki ślad.


- On został podpuszczony do czegoś. Podpuszczony do śmierci. O, bardziej tak - mówi Krzysztof Jackowski, jasnowidz.


- Stwierdziłam, że muszę wejść w wiadomości, które powinny być w komputerze syna. Fachowcy stwierdzili, że wszystkie wiadomości z trzech ostatnich lat zostały wykasowane.  I wtedy bardzo mocno się przeraziłam -  mówi  Julitta Palczyńska, matka Patryka.


14 lipca, po sześciu tygodniach od zaginięcia, w sprawie Patryka nastąpił tragiczny zwrot. W Zatoce Gdańskiej, załoga jednego z kutrów zauważyła jego dryfujące ciało - 7 kilometrów od brzegu. Chłopak był związany żeglarską liną i obciążony płytami chodnikowymi.


- Ciało było skrępowane w dosyć specyficzny sposób. Ja za dużo nie mogę powiedzieć, natomiast było obciążone dwiema płytami betonowymi, o łącznej wadze 23 kilogramów – mówi Cezary Szostak z Prokuratury rejonowej  Gdańsk - Oliwa.


Po kilku godzinach zwłoki Patryka wydostano na brzeg. Na miejscu pojawili się policjanci, prokurator, oraz biegły lekarz medycyny sądowej. Śledczy mieli zabezpieczyć wszystkie ślady i rozpocząć dochodzenie. Wszystko potoczyło się jednak zupełnie inaczej.


-  Prawidłowe zabezpieczenie śladów powinno obejmować przede wszystkim sfotografowanie wszelkich możliwych dowodów. A następnie, szczegółowe opisanie ich w protokole oględzin zwłok - mówi prof. Brunon Hołyst, kryminolog.


- Nie wykonano zdjęć. Nie wiemy, jak wyglądały węzły, którymi były skrępowane ręce i kończyny Patryka Palczyńskiego. Biegły, który jest na miejscu zdarzenia, rozcina węzły, którymi był skrępowany Patryk - mówi Janusz Kaczmarek, pełnomocnik rodziny Patryka Palczyńskiego.


Po wydobyciu Patryka na brzeg, śledczy wykonali zaledwie sześć fotografii. Jak twierdzi matka chłopaka, potem policyjnemu technikowi skończyła się klisza. Gdy poszedł po następną, biegły lekarz przeciął więzy, którymi skrępowany był Patryk. Tym samym, w sprawie został zniszczony kluczowy dowód.


-  To jest fatalne zachowanie biegłego, biegłemu nie wolno wprowadzać żadnych zmian w pierwotnym wyglądzie miejsca zdarzenia, ponieważ raz źle dokonanych oględzin nie da się już zrekonstruować - mówi prof. Brunon Hołyst, kryminolog.


Przy zwłokach Patryka znaleziono jego portfel. Nie było w nim dokumentów. Nie odnalazł się również telefon chłopaka. Na linie, którą był skrępowany odkryto DNA dwóch innych osób. Potem tajemnic pojawiło się jeszcze więcej.


- 7 kilometrów od brzegu, gdzie znaleziono ciało syna , to jest pełne morze. Prokurator sugeruje, że Patryk z brzegu wyskoczył i popełnił samobójstwo - mówi Julitta Palczyńska, matka Patryk.


- Myślę, że ktoś musiał z nim popłynąć - mówi Tomasz Taborek, przyjaciel Patryka, doświadczony żeglarz.


Na szyi Patryka znaleziono charakterystyczny wisiorek. Zdaniem rodziny i przyjaciół chłopaka, nie należał on jednak do niego. Nie wiadomo skąd i w jaki sposób znalazł się więc przy zwłokach.


- Biegła psycholog stwierdziła, że ten wisiorek był talizmanem, który przeświadcza biegłego o tym, że Patryk kierował się myśleniem magicznym - mówi Janusz Kaczmarek, pełnomocnik rodziny Patryka Palczyńskiego.


-  Stwierdzili, że Patryk jednak chciał popełnić samobójstwo i tak bardzo tej tezy teraz bronią i pilnują. I próbują udowodnić, że rzeczywiście tak jest - mówi Julitta Palczyńska, matka Patryk.


W listopadzie zeszłego roku prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie śmierci Patryka. Śledczy uznali, że chłopak związał i obciążył się sam, a następnie wskoczył do wody. Jako dowód podano m.in. to, że przed zaginięciem wymeldował się z domu oraz ściął włosy. Był też ubrany tak samo, jak w dniu pogrzebu swojego ukochanego dziadka.

 
- Nikt nie chciał zwrócić uwagi, że Patryk Palczyński przed każdym rejsem obcinał włosy i zawsze przed rejsem  wymeldowywał się -  mówi Janusz Kaczmarek, pełnomocnik rodziny Patryka Palczyńskiego.


Na początku roku, rodzina Patryka zaskarżyła umorzenie do sądu. Ten, 27 marca przyznał jej rację. Stwierdził, że prokuratura dopuściła się w trakcie śledztwa szeregu nieprawidłowości. Nakazał zbadać sprawę ponownie.


-  Musimy poznać prawdę. To nie jest liść, który spadł z drzewa, bo przyszła jesień i wiatr go zdmuchnął. To jest człowiek, któremu złamano życie, któremu po prostu życie zabrano! – mówi Julitta Palczyńska, matka Patryka. *


* skrót materiału

 
Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl