Syn mógł przeżyć?

Pan Andrzej Kaniecki od 15 lat zastanawia się, czy jego syn mógł przeżyć wypadek samochodowy. Na miejscu zdarzenia lekarz pogotowia orzekł jego zgon, ale wraz z pielęgniarzem był pijany! W dodatku świadek zauważył później, że Dawid się poruszył. Pan Andrzej starał się nagłośnić sprawę i otrzymał… sądową naganę.

- W aktach sprawy widnieje strażak, który krzyczy do policjanta, ponieważ zauważył, że Dawid się rusza, krzyczał, że mój syn żyje – opowiada Andrzej Kaniecki, którego syn zginął w wypadku.

Pan Andrzej Kaniecki od 1987 roku mieszka w Austrii. Po 10 latach razem z żoną i dziećmi planowali wrócić do Bydgoszczy. 1 listopada 1997 roku jego 19-letni syn Dawid jechał z kolegą. Była godzina 2 w nocy, kiedy rozpędzony samochód zjechał z drogi i uderzył w drzewo. Kierowca został ranny, Dawid wypadł przez szybę.

- Przyjeżdża karetka, a w niej czteroosobowy zespół reanimacyjny. Lekarz i pielęgniarz udają się do mojego syna. Mam dokument z sądu, z przesłuchania świadka, cytuję: „Ej, ty, doktorek, daj sobie spokój, on nie żyje”. W tym momencie lekarz pijany machnął w stronę mojego leżącego syna i powiedział: „Tu tylko prześcieradło” – mówi Andrzej Kaniecki.

Karetka odjechała zabierając tylko rannego kierowcę. Zdarzenie obserwowali świadkowie, którzy widzieli, że lekarz wojskowy Dariusz Z. oraz pielęgniarz Leszek S. byli pijani. Natomiast inna osoba zauważyła, że Dawid się poruszył. Został wezwany kolejny ambulans.

- Lekarz udaje się na pobocze w stronę Dawida. Wraca i oświadcza, że syn nie żyje. Ta niby wiarygodna osoba chwilę później spotyka się potajemnie z pijanym lekarzem z drugiej karetki, wymieniają się kurtką i dowodem osobistym. Policjant z miejsca wypadku nie nabrał się. Nakazał ścigać pijaną załogę i zabrać na badanie alkomatem – opowiada pan Andrzej.

Po kilku godzinach udaje się odszukać pijaną załogę. Około 7 rano u pielęgniarza stwierdzono 0,86 promila we krwi. Natomiast w przypadku lekarza biegli ustalili, że w momencie, kiedy stwierdzał zgon Dawida mógł mieć nawet 2,2 promila.

- 2,2 promila, taki stan upojenia sędzia wojskowy potraktował jako wykroczenie, a nie przestępstwo. Przeciągnął proces i po upływie 2 lat ogłosił, że sprawa przedawniła się. To jest skandal, to jest parodia. Nikt nie może uwierzyć, że mając 2,2 promila nie ponosi się żadnych konsekwencji - mówi pan Andrzej.

Nieistniejący już sąd garnizonowy w Bydgoszczy skazał lekarza Dariusza Z. jedynie za to, że oszukał policjantów i na badanie trzeźwości podstawił innego lekarza. Także pielęgniarz Leszek S. nie poniósł konsekwencji za to, że do wypadku przyjechał pijany. Obaj nie chcieli rozmawiać przed naszymi kamerami.

- Pielęgniarz Leszek S. w ubiegłym roku został skazany prawomocnym wyrokiem za pośrednictwo w łapówkarstwie. Przynosił lekarzowi łapówki od pacjentów, którym wystawiał lewe zaświadczenia – mówi Grażyna Ostropolska, dziennikarka Expressu Bydgoskiego.

Od 15 lat pan Andrzej zastanawia się, czy jego syn mógł przeżyć. Przez ten czas organizował protesty, o sprawie informował także media. Z czasem historię zaczął opisywać w internecie. Nie spodobało się to przedstawicielom bydgoskiego pogotowia, które skierowało sprawę do sądu.

- Formułowano zarzut, że publicznie upowszechniał informacje, które zdaniem pogotowia godziły w jego dobre imię – mówi Włodzimierz Hilla, rzecznik Sądu Okręgowego w Bydgoszczy.

- Sprawa zakończyła się ugodą, pan Andrzej miał się zobowiązać, że przestanie komentować aktualną sytuację pogotowia ratunkowego – dodaje Anna Gizińska, obrońca pana Andrzeja.

- Kilka dni później otrzymałem do domu pismo. To był wyrok sądu w postaci nagany – opowiada pan Andrzej.

Okazało się, że równolegle toczyło się drugie postępowanie. Pan Andrzej od wyroku złożył sprzeciw i sprawa zaczęła się na nowo. Mężczyzna do Bydgoszczy przyjeżdża tylko na rozprawy sądowe. Tragedia przekreśliła wcześniejsze plany. Pan Andrzej z żoną i córką dalej mieszkają w Austrii.

- Chcielibyśmy opuścić to miejsce na zawsze i zabrać ze sobą Dawida, przenieść jego zwłoki do Austrii. Najbardziej bulwersuje mnie to, że świadkiem przeciwko mnie jest teraz pielęgniarz, który pijany przyjechał na miejsce wypadku – mówi pan Andrzej.*

* skrót materiału

Reporter: Grzegorz Kowalski

gkowalski@polsat.com.pl