Partycjo - szukamy Cię!

Patrycja Kupper trafiła do domu dziecka, gdy miała dwa latka. Dziś ma lat 12. Najprawdopodobniej nie wie, że została adoptowana. Dziewczynki poszukuje jej biologiczna siostra i brat. Na przeszkodzie stoją urzędnicy i niejasne prawo.

- Boli mnie to, że nie wiem jak wygląda moja biologiczna siostra, jak się uczy, czy ma imię, które miała, jakich ma rodziców – mówi Ilona Niedźwiecka. Kobieta wraz z braćmi poszukuje swojej siostry – Patrycji. Dziewczynka do domu dziecka trafiła, gdy miała dwa latka. Policja i kurator zabrali ją wraz z 7-letnim bratem Kamilem z rodzinnego domu. Ich rodzice pili.

- Pamiętam jak siedzieliśmy w kuchni. Karmiłem siostrę serkiem, gdy przyjechała po nas policja z kuratorem. Wzięli ją do samochodu i pojechali. Powiedzieli, że będziemy obok siebie w ośrodku – wspomina Kamil Kupper, który szuka siostry Patrycji.

- Wiem, że Patrycja na pewno ma w pamięci nasz budynek, nasze zwierzęta, bo przy nich było jej ulubione miejsce. Był biały koń o imieniu Kary, którego karmiła trawą – dodaje Ilona Niedźwiecka, siostra Patrycji.

Dziewczynkę adoptowano w 2004 roku w wieku 4 lat. Dziś nikt nie chce podać rodzeństwu żadnych informacji o siostrze. Ani rodzice, ani urzędnicy. Pani Ilona Niedźwiecka mając 16 lat także była oddana do domu dziecka. Gdy go opuszczała w 2004 roku, miała 18 lat. W tym samym roku w Wałbrzychu oddano do adopcji jej 4-letnią siostrę Patrycję. To wszystko, co wie. Nikt nie poinformował o adopcji dziewczynki nawet pełnoletniego wówczas jej brata - Wiesława. 

- Jestem dyrektorem od 2008 roku. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak postąpiono, a nie inaczej – mówi dyrektor domu dziecka w Wałbrzychu.

- Gdy wychodziłam z domu dziecka, pytałam o siostrę. Pedagog mówiła, że nie wie, ale na pewno jest jej dobrze. Takie odpowiedzi wtedy słyszałam – opowiada Ilona Niedźwiecka.

Pani Ilona po opuszczeniu domu dziecka pracowała za granicą. Wróciła i ułożyła sobie życie w Polsce. Wyszła za mąż, ma dwie córeczki. Cała rodzina mieszka w Mrowinach na Dolnym Śląsku. Jednak kobieta nigdy nie zapomniała o swojej małej siostrzyce. Zaczęła jej szukać przez ośrodki adopcyjno-opiekuńcze, a także sąd rodzinny. Tylko dyrektor domu dziecka obiecała pomóc. Na razie wiadomo jedynie, że dziewczynka ma teraz 12 lat.

Gehenna pani Ilony trwa już ponad dwa lata. Dyrekcje ośrodków adopcyjnych – byłego i aktualnego podają jej sprzeczne informacje o dokumentacji adoptowanej siostry. Dotychczasowy ośrodek w Wałbrzychu odsyła do Wrocławia, ten z kolei … do Wałbrzycha.

Problem tkwi, jak się okazuje, w urzędach i niejasnym prawie. Jedne uważają, że rodzeństwo może wystąpić do rodziców adopcyjnych z prośbą o zgodę na kontakt z adoptowanym dzieckiem, inne że nie.

- Jeżeli znalibyśmy rodzinę adopcyjną i jej personalia, moglibyśmy do niej wystąpić. Nie ma przepisu, który zabraniałby nam takiego postępowania.

Nie zrobimy tego jednak, bo wychodzimy z założenia, że zachowanie pełnej tajemnicy wobec dziecka o jego pochodzeniu biologicznym jest najlepszą gwarancją powodzenia adopcji i służy dobru dziecka – mówi Piotr Klag, dyrektor Dolnośląskiego Ośrodka Polityki Społecznej.

- Nie na żadnych podstaw prawnych to tego, by ośrodki adopcyjne pośredniczyły w kontaktach biologicznego rodzeństwa z rodzicami adopcyjnymi – twierdzi z kolei sędzia Agnieszka Połyniak, rzecznik Sądu Okręgowego w Świdnicy.

- Nie powinniśmy płacić za błędy naszych rodziców biologicznych. To przez nich rozdzielono nas – mówi Ilona Niedźwiecka.*

* skrót materiału

Reporter: Adam Bogoryja-Zakrzewski

abogoryja@polsat.com.pl