Sparaliżowany niemowlak
Dramat trzymiesięcznych bliźniaków. Mateusz i Patryk Milczarkowie trafili do Szpitala Klinicznego nr 4 w Łodzi z wrodzoną białaczką. Mateuszowi podano chemię. Niestety, zamiast do żyły - w rdzeń kręgowy, przez co chłopiec jest całkowicie sparaliżowany. Jego brat ma martwicę w miejscu wprowadzenia rurki intubacyjnej. Odpadł mu kawałek noska. Sprawą zajęła się prokuratura.
- Jesteście zwykłymi, obrzydliwymi hienami. Proszę stąd natychmiast wyjść. Jeżeli pan chce stracić tę kamerę, to bardzo proszę. Może pan ją stracić. Rozumie pan? (próba ataku na kamerę) – wykrzykiwał prof. Andrzej Piotrowski, ordynator OIOM-u Szpitala Klinicznego nr 4 w Łodzi.
Ten groteskowy spektakl rozegrał się na oczach ojca trzymiesięcznych bliźniaków - pana Tomasza. Parę metrów dalej trwał prawdziwy dramat: walka o życie jego synów: Mateusza i Patryka. Dzieci doświadczonych przez los i skrzywdzonych w szpitalu.
- To było łóżeczko Mateusza, tu Patryka. Julcia uwielbiała nam pomagać przy chłopcach, pomagała przy przewijaniu, przy karmieniu, teraz już tego nie ma – opowiada Tomasz Milczarek, ojciec Mateusza i Patryka.
Córka państwa Pauliny i Tomasza Milczarków z małej miejscowości pod Łodzią nie widziała swoich braciszków od dwóch miesięcy. Rodzice ukrywają przed nią straszną prawdę. Bo jak powiedzieć małemu dziecku, jak wielki dźwiga się ciężar?
- Od czasu, kiedy ten błąd się przytrafił, boję się sama jeździć do szpitala. Jeździmy oboje z mężem. Boję się, że kolejne jakieś nieszczęście może się przydarzyć – mówi Paulina Milczarek, matka Mateusza i Patryka.
Mateusz i Patryk wczoraj skończyli trzy miesiące. W lutym u chłopców stwierdzono wrodzoną białaczkę. Dzieci trafiły na onkologię Szpitala Klinicznego nr 4 w Łodzi. Kiedy ich stan się pogorszył, przewieziono ich na OIOM. To tam 20 marca podano Mateuszowi chemię. Zamiast do żyły - do kanału rdzeniowego. Chłopczyk jest całkowicie sparaliżowany.
- Działanie tego leku ujawnia się po kilku dniach. Ja patrzyłem, jak dziecko próbowało ruszyć rączką, a nie mogło, ruszał samym barkiem. Później widziałem jak patrzy się gdzieś w dal, jak zamyka oczy i jest w śpiączce – rozpacza Tomasz Milczarek.
Tego dnia Patryk miał szczęście w nieszczęściu. Jego stan był zbyt ciężki na podanie chemii. Czy to uchroniło go przed dodatkowym cierpieniem? Tego się już nie dowiemy. Chłopiec jest jednak okaleczony. Ma martwicę w miejscu wprowadzenia rurki intubacyjnej. Odpadł mu kawałek noska.
- Usłyszeliśmy, że to jest sprawa kosmetyczna, którą da się w przyszłości naprawić. Tylko nikt nie brał pod uwagę tego, że takie operacje są bolesne. Ja sobie wyobrażałam już wtedy to cierpienie, jakie Patryk przejdzie – mówi Paulina Milczarek.
Dyrektor szpitala rozmawiał z nami spokojnie. Twierdzi, że anestezjolog, która tego dnia pełniła dyżur, nie spojrzała w kartę zleceń, na której były informacje o sposobie podania leków. Zamiast tego poprosiła o wykonanie telefonu do onkologa.
- Nie powinno być tej rozmowy. Ja poprosiłem panią doktor o pisemne wyjaśnienia. Ona nie potrafi powiedzieć, dlaczego tak się stało. Na karcie zleceń nie ma żadnych wątpliwości, co i jak ma być podane – mówi Zbigniew Jankowski, dyrektor ds. lecznictwa Szpitala Klinicznego nr 4 w Łodzi.
Lekarz, który zadzwonił do onkologa twierdzi, że precyzyjnie przekazał informację o sposobie podania Mateuszkowi chemii. Anestezjolog z kolei, że otrzymała od lekarza błędną informację. Wątpliwości będzie wyjaśniać prokuratura, którą szpital zawiadomił na początku kwietnia. Winnym grozi do 5 lat więzienia.
- Należy pamiętać, że na służbach medycznych szpitala ciąży obowiązek czuwania nad pacjentami, dlatego też przyjęliśmy surowszą kwalifikację prawną – informuje Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
- Najpierw chciałabym usłyszeć od tego lekarza, że to ona podała lek, to jest jej wina. Wtedy może znalazłabym jakieś słowa, które mogłabym jej powiedzieć, ale ja nie usłyszałam tego. Cały ten błąd jest zrzucany na procedury, które panują w szpitalu – mówi Paulina Milczarek, matka Mateusza i Patryka.
Prokuratura wyjaśnia też, czy także w przypadku okaleczonego Patryka doszło do przestępstwa, chociaż o tej sprawie szpital śledczych nie zawiadomił. Traktuje to jako powikłanie. Mimo iż dyrekcja przyznaje, że w przypadku sparaliżowanego Mateuszka popełniono błąd - anestezjolog nie stanie przed sądem lekarskim. Dlaczego?
- W tym momencie nie zawiadamialiśmy rzecznika odpowiedzialności zawodowej, bo to jest problem prokuratury. Tu jest ten aspekt ludzki. To jest bardzo dobry lekarz, doświadczony anestezjolog, który świetnie zajmował się do tej pory leczeniem pełnego przekroju pacjentów – odpowiada Zbigniew Jankowski, dyrektor ds. lecznictwa Szpitala Klinicznego nr 4 w Łodzi.
Jeszcze w ubiegłym miesiącu, po tym jak chłopcy trafili do szpitala, anestezjolog chętnie rozmawiała z prasą na temat szans na wyleczenie chłopca. Czy doświadczona lekarka, będąca na liście biegłych sądowych, mogła popełnić taki błąd? Dyrekcja szpitala chroni swoją doktor. Oficjalnie jest ona na urlopie.
- Wierzę, że małymi kroczkami wszystko wróci do normy. Wierzę, że tak będzie, że jeszcze nieraz chłopcy dadzą nam w kość – mówi Paulina Milczarek.*
* skrót materiału
Reporterka: Marta Terlikowska