Dożywocie, bo był dziwny

Życie Jana Ptaszyńskiego z Michnówki jedenaście lat temu runęło. Myślał, że znalazł miłość życia - Mariolę S. Planował z nią i jej 2-letnią córka przyszłość. Jednak w grudniu 2001 roku zostało znalezione ciało Marioli S. i jej córki Klaudii. Podejrzenia padły na Jana Ptaszyńskiego. Później był akt oskarżania, proces i wyrok. I mimo poszlakowych dowodów i świadków, którzy ręczą za Jana Ptaszyńskiego, został on skazany na dożywotnie pozbawienie wolności…

  Jan Ptaszyński ma 36 lat. Pochodzi z Michnówki, małej wsi w województwie podlaskim. Znają go tu właściwie wszyscy. Siedem lat temu poznała go też cała Polska: jako bestię, potwora, dzieciobójcę, jako Jana P. Latem 2001 roku Jan Ptaszyński poznał 23-letnią Mariolę S. Mieszkała w Białymstoku. Była rozwódką. Samotnie wychowywała dwuletnią córkę.


- Była bardzo ładną, miła, sympatyczną dziewczyną - mówi  Jan Ptaszyński, skazany na dożywocie.


- On był dziwakiem. Pojawiał się i znikał.  Nie pił alkoholu.  Po prostu dziwadło, psychopata - mówi przyjaciółka Marioli S.


- Była to jego pierwsza taka prawdziwa miłość. To bardzo prosty człowiek, który jest do dzisiaj zszokowany tym, co go spotkało - mówi Anna Skibniewska, dziennikarka.


Jan i Mariola szybko stali się parą. Ptaszyński odwiedzał ją w jej mieszkaniu kilka razy w tygodniu. Myślał o ślubie. Związek trwał prawie pół roku, ale pierwszego grudnia, raz na zawsze skończyło się wszystko.


- Doszło do zabójstwa. Zwłoki zostały znalezione przez ojca ofiary w wannie - mówi Iwona Zielinko, obrońca Jana Ptaszyńskiego.


-  Leżała głową i tułowiem na dnie wanny. Na klatce piersiowej zmarłej kobiety leżała nieżywa dziewczynka. Portret psychologiczny, jaki został stworzony, sugerował, że była to zbrodnia popełniona przez człowieka, który ma cechy sadystycznego zabójcy -  mówi dr Maria Rydzewska-Dudek, ekspert medycyny sądowej.


- Nikt nie wpadł na to, żeby zabezpieczyć materiał z dróg rodnych kobiety. A tylko wtedy można byłoby stwierdzić, czy ofiara przed śmiercią miała kontakt intymny z mężczyzną i ewentualnie z kim - mówi Iwona Zielinko, obrońca Jana Ptaszyńskiego.


Morderca zostawił w mieszkaniu swoje odciski palców, włosy i DNA. Najpierw dotkliwie pobił Mariolę. Potem utopił ją w wannie. Gdy już nie żyła, to samo zrobił z jej małą córeczką. Najprawdopodobniej po to, by zlikwidować niepotrzebnego świadka. W mieszkaniu Marioli nie było śladów włamania. Wszystko wskazywało więc, że kobieta sama wpuściła mordercę. Na podłodze znaleziono częściowy odcisk jego zakrwawionej skarpety. Wychodząc, zamknął za sobą drzwi na klucz.


- Byłam przekonana, że to nie on.  Dzisiaj też myślę, że to  nie on. Dlatego tak szukam cały czas tego, kto to zrobił - mówi Luba Gopsz, ciotka Jana Ptaszyńskiego.


Kilka godzin po odnalezieniu zwłok, Jan Ptaszyński został aresztowany. Obecni na miejscu śledczy ustalili, że do zbrodni doszło około trzech dni wcześniej. Mężczyzna miał jednak na ten czas niepodważalne alibi.


- Pojechał autobusem do swojej rodzinnej wsi, do Michnówki. Mało tego, został sprzedany na tę godzinę bilet do rodzinnej wsi Jana Ptaszyńskiego - mówi Iwona Zielinko, obrońca Jana Ptaszyńskiego.


- Widziałem Jana w mleczarni. Razem mleko woziliśmy. Jest mało prawdopodobne, że w nocy przyjechał z Białegostoku, ostatni autobus przyjeżdża o 16.00 -  mówi sąsiad Jana Ptaszyńskiego.


Pół roku po zabójstwie, śledczy otrzymali wyniki ekspertyz. Okazało się, że żaden z pozostawionych na miejscu zbrodni śladów nie należał do Ptaszyńskiego. Na zlecenie prokuratury przebadał go jednak biegły psycholog. Stwierdził, że ma skłonności do sadyzmu i nienawidzi kobiet. Na tej podstawie Ptaszyńskiemu postawiono zarzut zabójstwa. Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie.


- Usłyszałam, że jest to sadystyczny seryjny zabójca na tle seksualnym. I ten człowiek nie może chodzić na wolności, że musi zostać skazany. Usłyszałam bardzo wyraźną sugestię przez telefon, że trzeba ustalić czas zgonu i dobrze byłoby, gdyby to były 3 dni przed datą znalezienia zwłok. Jeśli  ustaliłabym, że śmierć nastąpiła wtedy, to Jan Ptaszyński nie miałby alibi - mówi  dr Maria Rydzewska-Dudek, ekspert medycyny sądowej.


- To jest przestępstwo.  Sprawa została skierowana do prokuratury w Białymstoku. Jednak prokuratorzy stwierdzili, że nie zachodzi uzasadnione podejrzenie, że zostało popełnione przestępstwo - mówi Iwona Zielinko, obrońca Jana Ptaszyńskiego.


 - Pokrzywdzone zostały zamordowane w innym czasie i w inny sposób, niż to Janowi Ptaszyńskiemu zarzuca akt oskarżenia. W związku z tym w  świetle prawa Jan Ptaszyński jest niewinny - mówi dr Maria Rydzewska-Dudek, ekspert medycyny sądowej.


19 września 2005 roku Jana Ptaszyńskiego skazano na dożywocie. Jego obrońcy natychmiast odwołali się od wyroku. Po chwili zamieszanie zrobiło się jeszcze większe.


-  Prokurator wnioskował o przesłuchanie jeszcze dwóch świadków,  którzy przebywali w jednej celi z Janem Ptaszyńskim - mówi Iwona Zielinko, obrońca Jana Ptaszyńskiego.


- Ten, który dał się skorumpować, zeznał, że na zlecenie Ukraińców zabijałem ludzi i powiedziałem, że zabiłem Mariolę i Klaudię. Drugi świadek zeznał, że prokuratorzy nakłaniali go, żeby on złożył zeznania obciążające mnie - mówi Jan Ptaszyński, skazany na dożywocie.


-  Tutaj sąd apelacyjny obdarzył przymiotem wiarygodności  pierwszego świadka i właśnie pierwszy świadek na drugi dzień po złożeniu zeznań opuścił zakład karny.  Drugi w tym zakładzie pozostał - mówi Iwona Zielinko, obrońca Jana Ptaszyńskiego.


W 2006 roku, Sąd Apelacyjny utrzymał dla Jana Ptaszyńskiego wyrok dożywocia. Podobnie uczynił Sąd Najwyższy. Wszystko wskazuje więc, że mężczyzna umrze w więzieniu. O ile sam wcześniej nie targnie się na własne życie.


 - Szkoda, że kary śmierci nie ma. Poszedłbym pierwszy na ochotnika – mówi Jan Ptaszyński, skazany na dożywocie.

 

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl