Niebezpieczna studzienka

Pan Krzysztof Krygier w marcu ubiegłego roku uszkodził samochód na jednej z ulic w miejscowości Wołczkowo. Wjechał w niezabezpieczoną studzienkę, która zniszczyła podwozie samochodu. Ponieważ feralna droga jest drogą gminną, pan Robert zwrócił się do urzędu gminy o zwrot pieniędzy za naprawę. Gmina twierdzi, że winnym jest wykonawca, natomiast wykonawca nie poczuwa się do odpowiedzialności.

Wołczkowo, mała miejscowość w gminie Dobra, nieopodal Szczecina. W marcu ubiegłego roku pan Krzysztof Krygier jechał wyremontowaną za unijne środki ulicą Ogrodową. Nie przyszło mu do głowy, że rok po remoncie ujrzy na niej zerwany asfalt.


-  Drogę oddano do użytku w grudniu 2009 roku, nie minęły trzy miesiące, jak w marcu 2010 roku droga się zapadła – mówi Dagmara Siejka-Worona, mieszkanka ul. Ogrodowej.


-  Na tej drodze została niezabezpieczona studzienka, która przynajmniej z jednej strony dosyć wysoko wystawała. Jechałem wolno i tak się zdarzyło, że zahaczyłem o studzienkę - mówi Krzysztof Krygier,  który walczy o odszkodowanie.


Po najechaniu na studzienkę i krótkich oględzinach szkód, zdumiony nieoznakowanym remontem pan Krzysztof postanowił wezwać policję.


- Funkcjonariusz, który udał się na miejsce, potwierdził faktycznie, że mieszkaniec Przecławia uszkodził pojazd marki Peugeot  w obrębie studzienki, gdzie były nierówności - mówi Sławomir Czura z  Komisariatu Policji w Mierzynie.


- Cały teren wokół studzienki nie był zabezpieczony przez praktycznie żaden moment remontu powykonawczego drogi - mówi Dagmara Siejka-Worona, mieszkanka ul. Ogrodowej.


Po feralnym spotkaniu z nieoznakowaną studzienką auto nie nadawało się do użytkowania. Pan Krzysztof musiał oddać samochód w ręce fachowców. Pan Krzysztof postanowił znaleźć tego, kto odpowiada za nieoznakowaną studzienkę. Tuż po nieszczęśliwym wypadku poszkodowany kierowca udał się do gminy.


- Otrzymałem po miesiącu pismo z gminy, że w związku z umowami, jakie gmina podpisała z głównym wykonawcą, winny całego zdarzenia jest główny wykonawca i gmina skierowała mnie do niego - mówi Krzysztof Krygier,  który walczy o odszkodowanie.


Zgodnie ze wskazaniem mężczyzna udał się do głównego wykonawcy. Tu czekała go kolejna niespodzianka.


- Właściciel firmy powiedział,  że go nic nie interesuje, on nic nie wie, że  nic nie będzie rozliczał - mówi Krzysztof Krygier,  który walczy o odszkodowanie.


- Zaczęła się roszada, dla nas szczerze mówiąc, zupełnie niezrozumiała, ponieważ przedstawiciele konsorcjum informowali, że odpowiedzialność ponosi ubezpieczyciel - mówi Olga Śliwowska, aplikant radcowski. 


Ubezpieczyciel stwierdził jednak, że odpowiedzialność za szkodę ponosi główny wykonawca. Odbijany jak piłeczka pan Krzysztof wrócił więc do niego. Tym razem główny wykonawca uznał, że winny jest podwykonawca. Szkopuł w tym, że ten też nie odpowiada. Bo jak się okazało, zszedł z budowy w styczniu, więc w momencie powstanie szkody już go tam nawet nie było.


- Zgodnie z obowiązującym stanem prawnym zarówno gmina jako zarządca drogi, jak i konsorcjum jako wykonawca robót na tej drodze, są wspólnie odpowiedzialni za szkodę, która powstała na majątku pana Krzysztofa Krygiera -  mówi Olga Śliwowska, aplikant radcowski. 


Dlaczego gmina nie chce ponosić odpowiedzialności za swoją drogę? Próbowaliśmy wraz z panem Krzysztofem zapytać o to jej przedstawiciela. Niestety,  mimo naszych usilnych próśb, nikt z gminy nie chciał wystąpić przed kamerą, twierdząc, że odpowiedzialność jest po stronie wykonawcy. Zmęczony brakiem winnych, pan Krzysztof postanowił pójść do sądu. Pozywa  zarówno gminę, jak i głównego wykonawcę. Doprowadzony do ostateczności, nie zamierza się poddać.


-  Od ponad roku sprawa jest dalej nierozwiązana, wszystkie podmioty odpowiedzialne zrzucają jeden na drugiego winę,  a ja jako poszkodowany cały czas ponoszę koszty -  mówi Krzysztof Krygier,  który walczy o odszkodowanie. *

*skrót materiału

Reporterka: Irmina Brachacz

ibrachacz@polsat.com.pl