Śmierdząca sprawa

W malowniczo położonej w górach Milówce od 2003 roku działa ubojnia. Początkowo miał być to niewielki zakład zaspokajający potrzeby lokalnych rolników. Potem właściciele zmienił warunki budowy i powstała rzeźnia o dużej możliwości ubojowej. Mieszkańcy Milówki i miejscy urzędnicy twierdzą, że właściciele nie przestrzegają żadnych norm ochrony środowiska, a nieczystości z ubojni wyciekają do pobliskiego potoku. Boją się, że jeśli sytuacja się nie ustabilizuje, z Milówki zaczną uciekać turyści.

- Wybudowałem sobie tu domek, szukałem miejsca zacisznego ze świeżym powietrzem. Teraz okazuje się, że wypadałoby się stąd wyprowadzić. Tylko jak ten dom sprzedać? – pyta Bogusław Gawron, mieszkaniec Milówki.


- W Polsce nie ma przepisów dotyczących nieprzyjemnych zapachów i nie ma obostrzeń w tej dziedzinie – mówi Agata Bucko-Serafin, z Wojewódzkiego  Inspektoratu Ochrony Środowiska w Bielsku - Białej.


Reporterka: Pana zdaniem wszystkie normy ekologiczne są przestrzegane w tym zakładzie?


- Tak – odpowiada Rajmund Kocoń, właściciel ubojni.

Milówka co roku przyciąga tysiące turystów. Mieszkańcy  obawiają się, że niedługo nikt do nich nie przyjedzie.


- Jesteśmy miejscowością turystyczną. Rozwijają się u nas gospodarstwa agroturystyczne i jest to dochód dla wielu gospodarstw domowych, ale nie ściągniemy tu turystów, jeśli będzie tu taki odór i fetor – mówi Berandeta Gawryołek, mieszkanka Milówki.


- Pootwieram okna, 10 minut i muszę je zamykać, bo wydaje mi się, że mam brudno, bo w domu mi tak śmierdzi. Jestem przerażona – mówi Elżbieta Urbaś, mieszkanka Milówki.


- Nie twierdzę, że to jest perfumeria, że będzie ładnie pachnieć. To jest ubojnia, to jest bardzo ciężki, niewdzięczny zawód.  Może zaśmierdzieć, ale w obrębie zakładu. Nie ma tak, że ludzie wymiotują, że pewna pani musiała na okres ciąży się wyprowadzić z Milówki – twierdzi Rajmund Kocoń, właściciel ubojni.

 

Mieszkańcy twierdzą, że właściciel ubojni wylewa nieczystości do rowów melioracyjnych i pobliskiego potoku. W 2008 roku jeden z mieszkańców Milówki zarejestrował film, na którym widać jak krew z ubojni wycieka do pobliskiego potoku.


- Miało miejsce spompowanie krwi ze zbiornika krwi do rowu i ostatecznie krew spływała też do wód powierzchniowych. Powodem była wówczas niefrasobliwość pracownika – tłumaczy Agata Bucko-Serafin, z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Bielsku - Białej.


- Ja uważam, że ten film jest spreparowany. Komuś zależy, żeby nas pogrążyć. To na pewno nie był błąd pracownika. Ja oglądałem ten film: jak pracownik może wyciągnąć węża i wylać ścieki na pole? – opowiada Rajmund Kocoń, właściciel ubojni.

 

Sytuacja powtórzyła się w marcu tego roku. W niedzielę rano mieszkańcy idący do kościoła zauważyli, że woda w pobliżu ubojni jest zanieczyszczona krwią.


- Była policja, straż pożarna, która musiała zabezpieczyć wypływającą krew do cieku wodnego.  Woda wchodzi bezpośrednio do potoku Nieledwianka, który jest dopływem Soły. Soła jest dopływem Wisły i tak to się ciągnie – mówi Dorota Szczotka, mieszkanka Milówki.


- Mieliśmy awarię i  przyznaję, że dostało się do potoku trochę krwi - nie z naszej winy. Zawiodła pompa. Zostaliśmy tu ściągnięci przez policję. W niedzielę nie mieliśmy o tym pojęcia – tłumaczy Rajmund Kocoń, właściciel ubojni.


- Od niedawna w kodeksie karnym jest artykuł, który mówi o zanieczyszczeniu wód powierzchniowych i mając wyniki badań powołaliśmy się na ten artykuł i skierowaliśmy sprawę do prokuratora – mówi Agata Bucko-Serafin, z Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Bielsku - Białej.

Właściciel ubojni twierdzi, że był to wypadek, który nie świadczy o nieprzestrzeganiu przez jego firmę zasad ochrony środowiska. Ale mieszkańcy i urzędnicy twierdzą, że właściciel robi to celowo, żeby ograniczyć koszty.


- Zrzuty są dokonywane podczas okresów wezbrań intensywnych opadów deszczu. Zakład jest karany jakimiś karami, ale myślimy, że są to kary niewysokie. Taniej jest raz na jakiś czas uiścić taką karę, a ten proceder kontynuować – mówi Rafał Kąkol,  z Urządu Gminy Milówka.


- Wychodząc na przeciwległy stok na spacer, między godziną 6.00 a 7.00, ja widzę jak beczkowóz z ciągnikiem wywozi ścieki na sąsiednie łąki i tam je rozlewa – mówi Bogusław Gawron, mieszkaniec Milówki.


- W nocy to my śpimy. Ten zakład nie pracuje w nocy. To są totalne bzdury – mówi Rajmund Kocoń, właściciel ubojni.

Konflikt w Milówce trwa. Mieszkańcy mówią, że nie chodzi im o zamknięcie ubojni, ale domagają się, żeby właściciel przestrzegał zasad ochrony środowiska.


- Jeśli chcemy dbać o środowisko, to róbmy to. Jeśli sprawa ucichnie, to jeszcze jest Strasburg, a wtedy będziemy pewni, że nasze państwo nie gwarantuje nam podstawowych praw, bo mamy prawo żyć w godnych warunkach – mówi Dorota Szczotka, mieszkanka Milówki.*

*skrót materiału

Reporterka: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl