Cztery godziny w karetce i… śmierć

Wozili po szpitalach, pacjentka zmarła. 26-letnia Magdalena Pośpiech nigdy poważnie nie chorowała. 10 kwietnia źle się poczuła, nie mogła złapać oddechu. Kobieta trafiła na ostry dyżur do Szpitala Nr 1 Mysłowicach. Lekarze stwierdzili jednak, że wymaga specjalistycznych konsultacji i odesłali do innej placówki. Pani Magdalena przez cztery godziny jeździła karetką od szpitala do szpitala. Zostawiła męża i pięcioletnie dziecko.

- Zadzwoniłam po pogotowie, przyjęli wezwanie i kazali czekać. Gdy zadzwoniłam ponownie, doradzili wykonać sztuczne oddychanie. Mój mąż jest przeszkolony jako ratownik w kopalni, więc wykonał – opowiada Zenona Pośpiech, teściowa zmarłej Magdaleny Pośpiech.

- Żona była już przytomna, podali jej tlen i zabrali do szpitala nr 1 w Mysłowicach, bo tam jest ostry dyżur - dodaje Błażej Pośpiech, mąż zmarłej Magdaleny Pośpiech.

Kiedy pan Błażej pojechał do Szpitala Nr 1 w Mysłowicach okazało się, że jego żony tam nie ma. Została wysłana karetką do innego szpitala.

- Pacjentka przyjechała z zapaleniem gardła i krtani, nie mogła wdychać powietrza. To jest dolegliwość laryngologiczna, dlatego ją odesłaliśmy na konsultację laryngologiczną. Pacjentka nie przyjechała do nas w jakimś ciężkim stanie, że nie nadawała się do transportu. Tego, że rodzina reanimowała ją w domu nie wiem. Takich informacji nie mamy w dokumentacji medycznej – tłumaczy Urszula Urbanowicz, ordynator oddziału wewnętrznego Szpitala Nr 1 w Mysłowicach.

- Lekarze pogotowia mówili, że żona jest po reanimacji, ja też na izbie przyjęć o tym mówiłem. Nie wiem, czy ten lekarz jest niekompetentny, czy szpital? – pyta pan Błażej.

- To bardzo ważna informacje. Nawet jeśli zostają przywrócone funkcje życiowe, to pacjent powinien w tym dniu znaleźć się na intensywnej terapii – mówi Paweł Lorek, zastępca dyrektora do spraw medycznych Szpitala Nr 2 w Mysłowicach.

Tymczasem pani Magdalena została wysłana karetką do laryngologa. Męża poinformowano, że trafiła do szpitala Nr 2 w Mysłowicach, ale w tym szpitalu nikt o takiej pacjentce nie słyszał.

- Pacjentka nie mogła być tu wysłana, bo od 5 kwietnia oddziału laryngologii nie mamy. Taka informacja została wszystkim placówkom przekazana – mówi Paweł Lorek, zastępca dyrektora do spraw medycznych Szpitala Nr 2 w Mysłowicach.

Okazało się, że pani Magdalenę przewieziono do szpitala w Katowicach, a tam…

- Pacjentka miała wykonane badania laryngologiczne,  wyniki nie wskazywały, że jej dolegliwości są pochodzenia laryngologicznego – informuje Bogdan Kolebacz, ordynator oddziału laryngologii Górnośląskiego Centrum Medycznego w Katowicach.

Dlatego pani Magdalena karetką wróciła do Szpitala Nr 1 w Mysłowicach. Mąż pani Magdaleny, który był w tym czasie pod szpitalem twierdzi, że żony nie chciano do niego przyjąć.

- Sanitariusze powiedzieli że szpital nie chce przyjąć żony. Zadzwonili do wojewódzkiego koordynatora pogotowia, dopiero wtedy zapadła decyzja, żeby żonę przyjąć – opowiada pan Błażej.

Na izbie przyjęć pani Magdalena dostała ataku padaczki, której wcześniej nie miała. Lekarze z mysłowickiego Szpitala nr 1 postanowili więc wysłać chorą karetką na konsultacje neurologiczną, tym razem do szpitala w Tychach.

- Jeśli pacjent jest po utracie przytomności, czy z napadem padaczkowym, którego rodzina wcześniej nie zgłaszała, to jest to absolutne wskazanie do konsultacji neurologicznej. My nie mamy neurologii, dlatego została przez nas przetransportowana – tłumaczy Urszula Urbanowicz, ordynator oddziału wewnętrznego Szpitala Nr 1 w Mysłowicach.

Lekarze ze szpitala wojewódzkiego w Tychach stwierdzili, że pani Magdalenie nie jest potrzebna pomoc neurologa i odesłali ją do Szpitala Nr 1 w Mysłowicach. Tam w końcu trafiła na salę intensywnego nadzoru medycznego. Po czterech godzinach jeżdżenia karetką od szpitala do szpitala.

- Położyliśmy ją na łóżku. Napiła się wody, mówiła, że bardzo chce się jej spać, powiedziała, że zadzwoni, jak będzie czegoś potrzebowała – wspomina Krystyna Kapler, matka pani Magdaleny.

- Nie znamy przyczyn zatrzymania akcji serca. Podjęliśmy godzinną akcję reanimacyjną, ale nie przyniosła rezultatu – mówi Urszula Urbanowicz, ordynator oddziału wewnętrznego Szpitala Nr 1 w Mysłowicach.

Z karty szpitalnej wynika, że pani Magdalena zmarła z powodu zapalenia płuc i niewydolności oddechowej. Czy żyłaby gdyby od razu trafiła na oddzial intensywnej terapii w pierwszym szpitalu, do którego przywieziono ją karetką? Na to pytanie będzie musiała odpowiedzieć prokuratura, która czeka na wyniki sekcji zwłok.

- Mamy małe dziecko, w grudniu będzie miała 6 lat. Często wspomina i pyta dlaczego mamusia musiała odejść? Wytłumaczyłem, że zachorowała, że nie umiała oddychać i teraz patrzy na nas z góry, że trzeba mieć ją w serduszku – rozpacza pan Błażej.*

* skrót materiału

Reporterka: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl