Dyrektor kontra sprzątaczka

Sprzątaczka oskarża dyrektora szkoły o podstępne wyrzucenie z pracy. Barbara Boniak twierdzi, że mężczyzna nakłaniał ją do wystąpienia z szeregów związku zawodowego Solidarność-Oświata, grożąc zwolnieniem. Kobieta nagrała go telefonem komórkowym. Dziś walczy w sądzie o przywrócenie do pracy. Dyrektor wszystkiemu zaprzecza.

Kruszwica w województwie kujawsko-pomorskim. W tamtejszym zespole szkół ponadgimnazjalnych od ponad 15 lat pracowała 54-letnia pani Barbara Boniak. Była sprzątaczką.

- W szkole było bardzo dobrze, każdy miał swoje rewiry, jak jakaś sprzątaczka zachorowała, to dzielono na wszystkich, żeby jedna nie miała za dużo. Sprzątało się jak wszędzie, swoje trzeba było wykonać. Każdy się cieszył, że ma pracę i swoje robił – opowiada pani Barbara.
Kobieta w 2007 roku wstąpiła do WZZ „Solidarność - Oświata”. Jednocześnie została przewodniczącą tego związku na terenie szkoły.

- Mogła podejmować wszelkie decyzje związane ze sprawami socjalnymi, sprawy  premiowania pracowników, ustalania planów urlopowych - opowiada Sławomir Wittkowicz, przewodniczący WZZ „Solidarność - Oświata”.

- Jak były jakieś wycieczki albo zapomogi na leki dla nauczycieli, to zbieraliśmy się i decydowaliśmy komu dać i ile. Po dwóch latach zrobiło się nieprzyjemnie, dyrektora denerwowało to, że musi się tłumaczyć przed związkiem z każdego przecinka, zera. Zaczęły się kłopoty, miałam się wypisać ze związku – opowiada pani Barbara.

- Pan dyrektor nie chciał się pogodzić z tym, że sprzątaczka mu coś narzuca, że ma swoje zdanie, próbował wymuszać na niej podpisywanie swoich decyzji – dodaje Grażyna Ostropolska, dziennikarka Expressu Bydgoskiego.

Pani Barbara mówi, że 29 czerwca ubiegłego roku dyrektor szkoły wezwał ją do gabinetu. Miał to być początek jej kłopotów. Twierdzi, że rozmowę z dyrektorem nagrała. To jej fragment:

„Pani Basiu, powiem tak. Bardzo dobrze pani pracuje, nie mam żadnych zastrzeżeń (…). Albo pani się zwolni z tego związku zawodowego, albo będę musiał panią zwolnić od 1 lipca. Mam dosyć pani związku zawodowego (…). Mam dosyć jeżdżenia do Bydgoszczy, ileś tam razy w miesiącu (…). Ja nie mam do pani nic jeśli chodzi o pracę, ale nie będę się użerał, już mi się nie chce. (...).Mi po ludzku, zwyczajnie będzie pani żal, bo pani utrzymuje rodzinę, jakoś to wszystko wiąże, bo musi starczyć od pierwszego do pierwszego. A jak pani nie będzie miała, to jak pani wystarczy?”.

- Ja nie mam złudzeń, że nagrany głos należy do pana dyrektora, znam go i słyszałem wielokrotnie. Tego typu osoby powinny być dożywotnio eliminowane z zawodu, bo to jest skandal. Metody, którymi się posłużył są niegodne człowieka, pracodawcy i nauczyciela – ocenia Sławomir Wittkowicz, przewodniczący WZZ „Solidarność – Oświata”.

1 lipca okazało się, że pani Barbara nie pracuje. Pojawił się dokument napisany na komputerze bez daty, ale za to z podpisem kobiety. Przytoczony jest również artykuł kodeksu pracy. Pani Barbara ze zdziwieniem dowiedziała się, że sama zrezygnowała z pracy. Za porozumieniem stron.

- Żona by nigdy nie pisała żadnego pisma o zwolnieniu, wtedy jako jedyna miała stałe zatrudnienie. Nigdy nie operowałaby artykułami, ona się na tym nie zna, nie pisze też na komputerze – przekonuje Bogdan Boniak, mąż pani Barbary.

- Dyrektor szkoły utrzymuje, że pani złożyła prośbę o rozwiązanie umowy o pracę za porozumieniem stron i on przyjął tę prośbę. Pani powódka przeczy temu i wywodzi, że kiedy podpisywała plik różnych innych dokumentów, musiała podpisać dokument, który jakby jej podsunięto do podpisu – informuje Włodzimierz Hilla z Sądu Okręgowego w Bydgoszczy.

Spór rozstrzygnie Sąd Rejonowy w Inowrocławiu, który od 2011 roku zajmuje się sprawą. Podanie o zwolnienie może dziwić tym bardziej, że w lipcu ubiegłego roku sytuacja finansowa państwa Boniaków nie była najlepsza.

- Mąż był na zasiłku, syn był bezrobotny, a córka chodzi do pierwszej klasy gimnazjum – opowiada pani Barbara.

- Poza tym miała dwa kredyty i spłacała je dzięki stałej pracy. Oni z mężem się zatrudniali u okolicznych rolników przy uprawie ogórków. Pielili je, zbierali, zarabiali 7 zł na godzinę i to były pieniądze, które przeznaczali na codzienne życie – dodaje Grażyna Ostropolska, dziennikarka Expressu Bydgoskiego.

O sprawie chcieliśmy porozmawiać z dyrektorem szkoły. Początkowo zgodził się na spotkanie przed kamerą. Później jednak odmówił. Swoje stanowisko przesłał do naszej redakcji faksem:

„Sprawa będąca w gestii państwa zainteresowania jest przedmiotem sporu sądowego. Proces jest daleko zaawansowany, w czerwcu br. zapadnie wyrok. Jak rozumiem strona przeciwna w sądowym sporze obawia się tego orzeczenia i nie czekając na werdykt niezależnego organu próbuje przedstawić publicznie swoje racje oraz wpłynąć – przez media - na niezawisły sąd. Ja nie zamierzam tego czynić, dlatego szanując obowiązujący w RP porządek prawny wypowiem się w przedmiotowej sprawie po prawomocnym wyroku sądu”.*

* skrót materiału

Reporter: Grzegorz Kowalski

gkowalski@polsat.com.pl