Obwodnica kosztem rolnika
Wykonawcy południowej obwodnicy Warszawy zasypali prywatną działkę rolnika ziemią z budowy. Bez jego zgody! Przez dwa lata na pole pana Jerzego trafiło ponad 30 tysięcy metrów sześciennych ziemi. Do winy nikt się nie przyznaje.
Pana Jerzego poznajemy, gdy wbija na swojej działce tablicę informacyjną: “Wściekłym psom i samochodom z niemieckiej firm Bilfinger Berger na teren posesji Warszawska 66 wstęp wzbroniony”.
Reporterka: Panie Jerzy to jest pana protest czy bunt? Co to jest ten napis?
Pan Jerzy: To jest niemoc w walce z potężną firmą, która z niczym się nie liczy, traktuje człowieka jak powietrze.
Bezsilność i bezradność pana Jerzego to jedna strona medalu. Druga to pogarda i lekceważenie przez duże korporacje wszelkich praw pojedynczego człowieka.
- Dla mnie jako dla rolnika i osoby, która tu mieszka, to jest horror! Horror w wykonaniu tych dżentelmenów, którzy już nie są dżentelmenami. Nie chce dalej używać słów, które mi wchodzą na język - mówi Jerzy Pieścik.
Wszystko przez pole uprawne Jerzego Pieścika w Ursusie, które zamieniło się w teren budowy południowej obwodnicy Warszawy. Na prywatnym terenie rolnika wykonawcy trasy od dwóch lat nielegalnie usypują zwały ziemi.
- W ciągu dwóch lat zasypali półtora hektara pola. Zniszczona została struktura ziemi, także trzeba będzie przeprowadzić rekultywacje całości ziemi ornej. Geodeci wyliczyli, że zwieziono około 33 tysięcy metrów sześciennych ziemi, wychodzi około 3 tysięcy ciężarówek - opowiada Jerzy Pieścik. Na dowód mężczyzna pokazał nam zdjęcia przedstawiające moment wysypywania ziemi przez ciężarówki.
Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad zleciła wykonanie drogi firmie Bilfinger Berger, firma zatrudniła podwykonawcę, firmę DT-4, ale żadna z tych instytucji nie poczuwa się do odpowiedzialności.
- Niestety, warunki kontraktu nie mówią o tym, że możemy nakładać kary na wykonawcę za to, co dzieje się poza placem budowy. Wystosowaliśmy pismo do wykonawcy, w którym nakazaliśmy pilne usuniecie gruzu, który jest poza placem budowy w terminie tygodnia - informuje Małgorzata Tarnowska, rzecznik mazowieckiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.
- Firma DT-4 podnajęła nasze samochody, by przewieźć ziemię i inne materiały z jednego miejsca na drugie. Generalny wykonawca, po podpisaniu umów z podwykonawcami, stara się pilnować terenu i na nieprawidłowości reagować. Mamy dowody w postaci notatek z narad, że prosiliśmy firmę DT-4 do uprzątnięcia działek oraz do pokazania umowy wynajęcia tego terenu Nie zrobili nic i dlatego zostali wyrzuceni z terenu budowy - mówi Mateusz Gdowski, z firmy Bilfinger Berger Budownictwo S.A.
- My z tą ziemią nie mamy nic wspólnego. Nigdy nie korzystaliśmy z transportu firmy Bilfinger. Nie powstało żadne zlecenie z ich strony. Takie zdarzenie nie miało miejsca - twierdzi Jacek Wiraszka, prezes zarządu firmy DT-4.
Sprawę rozstrzygnie sąd. Na razie pan Jerzy wziął duży kredyt i postanowił na własną rękę wywieźć gruz i odpadki, żeby odzyskać pole.
- My to wywozimy już drugi miesiąc. Cztery ciężarówki robią po 10 kursów, to jest ogromna praca, przynajmniej dla mnie. Odbyły się spotkania z Firmą Bilfinger Berger, ale niestety nie doszliśmy do porozumienia. Sprawa ma już rok, a firma nadal podrzuca ziemię na moje pole. To co już usunąłem, firma w bezczelny i chamski sposób wyrzuca na moje pole - twierdzi pan Jerzy.*
* skrót materiału
Reporterka: Małgorzata Frydrych