Zamieszkali w sklepie

Aleksandra i Sławomir Wójcikowie nie mają mieszkania. Żyją z roczną córeczką na zapleczu niewielkiego sklepu w Łodzi. Kosztem prysznica podłączyli pralkę, a na niej postawili kuchenkę, bo brakuje miejsca. Małżeństwo boi się, że przez takie warunki urzędnicy odbiorą im dziecko.

- Jakieś mieszkanie dla nas... My nie chcemy dużo naprawdę, żeby tylko się gdzieś podziać. Córka rośnie, jej potrzeby się zwiększają, a żyjemy jak w karcerze – mówi Aleksandra Wójcik.

Łódź: parter starej kamienicy, a tam sklep z używaną odzieżą. Kiedy 24-letnia Aleksandra i 29-letni Sławomir Wójcikowie kończą pracę, ten sklep staje się domem dla nich i ich rocznej córeczki. Mieszkają tak już kilka miesięcy.

- Mieliśmy wybór: albo zamontować prysznic, albo pralkę. Wybraliśmy pralkę, bo przy małym dziecku jest dużo prania, a umyć się możemy w misce. Na pralce postawiliśmy kuchenkę. Nie ma nam kto pomóc. Moja mam mieszka na działce w stanie surowym, ojca pochowałam rok temu – opowiada Aleksandra Wójcik.

- Okna są cały czas zasłonięte, żeby nikt nie widział, żeby do administracji nie donieśli – dodaje Sławomir Wójcik.

Pan Sławomir i pani Aleksandra mieszkali w starej kamienicy w centrum Łodzi. Nie stać ich było na czynsz. Mieszkanie zadłużyli i w końcu ich eksmitowano. Należy się im mieszkanie socjalne, ale takich w Łodzi nie ma. Kiedy właściciel prywatnej kamienicy odciął wodę i zaczął remont, rodzina Wójcików musiała się wynieść. Trafili na zaplecze 23-metrowego sklepu. 

- W lokalu mieszkała babcia męża, nie płaciła czynszu, bo nie było jej stać. Właściciel podwyższał czynsz co roku. Teraz jest to 800 zł za 60 metrów kwadratowych. W urzędzie miasta dowiedziałam się, że nie ma żadnych lokali socjalnych, a w kolejce jest 1400 rodzin – mówi pani Aleksandra.

Pan Sławomir pracuje dorywczo jako elektryk, a pani Aleksandra sprzedaje w sklepie ubrania. Nie stać ich na wynajęcie mieszkania. 

- Sklep, licho bo licho, ale jest. Żona też nie siedzi w domu, tylko sprzedaje. Opłaty się porobi i jakoś jest. Szukam stałej pracy, ale nie ma – mówi pan Sławomir.

- Jakby nam chcieli zabrać dziecko, to nie wiem, co byśmy zrobili. Dwa i pół roku staraliśmy się o nią, a jak się urodziła, to wszystko się sprzysięgło przeciw nam – dodaje pani Aleksandra.

Chcemy pomóc tej rodzinie. Interweniujemy w Urzędzie Miasta Łodzi. A tam czeka nas miła niespodzianka.

- Państwa Wójcik jeszcze nie informowaliśmy, bo to dzisiaj wszystko powstawało… Zwolnił się lokal do remontu. Z uwagi na trudną sytuację, zaproponujemy ten lokal tej rodzinie. Czekam na informację, jak długo będzie trwał ewentualny remont. Nie jest to mieszkanie nowe, ale będziemy starali się, żeby były warunki potrzebne do wychowywania małego dziecka – mówi Marcin Obijalski z Urzędu Miasta Łodzi.

Reporterka: Mamy dobrą informację: jest dla Państwa mieszkanie!
Pani Aleksandra: Żartujecie, już?
Pan Sławomir: Od kogo wiecie?
Pani Aleksandra: Ja nie wierzę, remont sobie zrobimy!
Reporterka: Musicie teraz zbierać pieniądze na wyprawkę do nowego mieszkania.
Pan Sławomir: Damy radę.
Pani Aleksandra (do dziecka): Będziemy mieli domek, będziesz po podłodze chodzić…*

* skrót materiału

Reporterka: Aneta Krajewska

akrajewska@polsat.com.pl