Tiry w ogniu. Zemsta?

Działał z premedytacją, znał teren i wszystko dokładnie zaplanował. Podpalacz wdarł się na teren firmy państwa Wawrzyniaków z Sowna koło Gryfic i obrócił w popiół ich majątek. W ciągu kilku minut ogniem zajęło się pięć tirów. Mężczyzna był doskonale przygotowany. Oblał samochody benzyną, pod koła podłożył nasączone paliwem szmaty, podpalił i uciekł.

- Tragedia. To człowiek bez rozumu, bez serca. Pozbawił ludzi pracy – mówi o podpaleniach Artur Zaorski, pracownik firmy państwa Wawrzyniaków.

Sowno koło Gryfic. Dziesiątego czerwca, w nocy doszczętnie spłonęło tam 5 tirów z naczepami należących do rodziny państwa Wawrzyniaków. Od 20 lat prowadzą oni firmę transportową. W ciągu kilku minut stracili dorobek całego życia.

- Myślałam, że to sen, ale to się naprawdę działo. To były nasze samochody cztero i sześcioletnie – mówi Wioletta Wawrzyniak, współwłaścicielka firmy.

- Nie było możliwości gaszenia. Ogień był taki wielki, że zaczęły zbiorniki wybuchać i butle z gazem. Wybuchy słyszałam z domu, a mieszkam daleko – dodaje Monika Broker, sołtys Sowna.

Na plac, na którym znajdowały się zaparkowane samochody państwa Wawrzyniaków, ktoś wszedł. Monitoring zarejestrował jak prawdopodobnie mężczyzna chodzi z pochodnią i po kolei podpala samochód za samochodem.

- Sprawca musiał tu być godzinę. Był przygotowany, miał worek ze szmatami z lumpeksu. Większość to odzież dziecięca. Podłożył je pod każdym kołem. Oprócz tego miał czas, żeby spuścić paliwo, którym oblał koła. Wiedział, jak to robić. Polał akumulatory i auta zapaliły się w pół minuty – mówi Wojciech Wawrzyniak, właściciel firmy.

- W środku mógł przecież być jakiś pracownik. Zdarzało się, że jak kierowcy późno wracali,  nocowali w tych samochodach – opowiada Monika Broker, sołtys Sowna.

- W sumie w działaniach ratowniczo gaśniczych brało udział 7 samochodów gaśniczych  i 37 strażaków – informuje Dariusz Sobczyk ze straży pożarnej w Gryficach.

Jednostki OSP jak i zawodowej straży pożarnej przez pięć godzin walczyły z ogniem. Wiadomo, że sprawca dokładnie wiedział, gdzie znajduje się monitoring. Do spychacza i ciężarówki stojących bezpośrednio przy kamerze podpalacz nawet nie podszedł.

- To sprawa niecodzienna. Nieczęsto zdarzają się podpalenia tak znaczonego mienia. Straty sięgają ponad 700 tysięcy złotych. Można mówić też o zagrożeniu dla ludzi, którzy w pobliżu mieszkali. Strażacy musieli polewać budynek, żeby się nie zajął – mówi Przemysław Kimon z Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie.

Na miejscu zdarzenia, trzy dni po podpaleniu znaleźliśmy pozostawione przez gryficką  policję ważne materiały dowodowe. Namoczone benzyną szmaty, które służyły do podpalenia oraz worki, w których zostały przyniesione przez sprawcę. Leżały pozostawione na placu.

- Jestem załamany. Najlepszy sprzęt, nad który pracowałem latami, został zlikwidowany – mówi Wojciech Wawrzyniak, właściciel firmy.

Teraz nad zabezpieczonym w miejscu podpalania materiałem dowodowym pracują eksperci w policyjnym laboratorium kryminalistycznym. Szukane są ślady zarówno daktyloskopijne, jak i biologiczne oraz fizykochemiczne. Pojawiły się dwa wątki w śledztwie. W pierwszej kolejności podejrzenie padło na byłego pracownika firmy.

- Podejrzewam byłego pracownika. Szef go podejrzewał o przepały i spuszczanie paliwa, chciał mu potrącić z pensji. On powiedział mi, że jeżeli szef mu nie wypłaci wszystkiego, to spali mu samochód – mówi Artur Zaorski, pracownik firmy państwa Wawrzyniaków.

Jak nieoficjalnie udało nam się dowiedzieć, mężczyzna ma jednak mocne alibi. Kolejny wątek mówi o konkurencji. Jest to o tyle prawdopodobne, że firma państwa Wawrzyniaków wygrała ostatnio długoterminowy przetarg.

- Sądzę, że ktoś chciał mnie wyeliminować z rynku, żeby te wozy nie jeździły. Miałem telefon od konkurenta, że zaniżałem stawki, że wp… mu się w robotę, gdy wygrałem tę ofertę – opowiada  Wojciech Wawrzyniak, właściciel firmy.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl