Akcyza za płyn do spryskiwaczy

Produkcja płynu do spryskiwaczy samochodowych to wyjątkowo ryzykowny biznes. Edward Marciniak wytwarza go z koncentratu, czyli skażonego alkoholu, który importuje. W 2010 roku jego koncentrat zbadali celnicy i dopuścili do obrotu, a po dwóch latach uznali, że jego skażenie było nieodpowiednie. Mężczyzna może zapłacić nawet 3 mln zł akcyzy!

Pan Edward Marciniak ze Skorogoszczy w województwie opolskim od 25 lat prowadzi firmę Chemia-Bomar produkującą między innymi płyn do spryskiwaczy samochodowych. Taki płyn produkuje się z koncentratu, czyli skażonego alkoholu, który nie nadaje się do spożycia, dlatego zwolniony jest z akcyzy. Pan Edward sprowadza go zza granicy.

- Alkohol etylowy podlega zwolnieniu z akcyzy, jeżeli jest w odpowiedni sposób skażony.  W przypadku importu zazwyczaj pobiera się próbki, które są wysyłane do badań do laboratorium celnego – mówi Michał Krzewiński, doradca podatkowy.

- Laboratorium celne w Przemyślu zbadało ten produkt i okazało się, że jest on prawidłowo skażony. Odprawiono mi towar i ja go w całości sprzedałem w Niemczech. Po 2 latach od tej transakcji Urząd Celny w Przemyślu napisał do mnie, że dokonano ponownej próby… Próby z próby, którą pobrano wcześniej. Okazało się, że towar był źle skażony – opowiada Edward Marciniak, właściciel firmy Chemia-Bomar.

Drugie badanie tego samego towaru, zdaniem celników, wykazało niewłaściwe skażenie koncentratu. Nad przedsiębiorstwem pana Edwarda zawisła groźba zapłacenia akcyzy w kwocie około 3 mln. złotych. Jest to równoznaczne z bankructwem.

- Gdyby pan  Marciniak wcześniej otrzymał te wyniki tego laboratorium, to nie podjąłby takich decyzji biznesowych. Zupełnie niezrozumiałe jest dla mnie działanie organów celnych. W sposób ewidentny naruszają one zasadę zaufania do importera i do organów państwowych – mówi Michał Krzewiński, doradca podatkowy.

- Są to próbki tego samego towaru. Na wynik badań laboratoryjnych może mieć wpływ choćby sprzęt, który używany jest do pobierania takich próbek. Dlatego te próbki były pobierane dwukrotnie. Trwa postępowanie, które wyjaśni wszystkie okoliczności tej sprawy – informuje Edyta Chabowska, rzecznik Izby Celnej w Przemyślu.

Problem „podwójnych badań” nie dotyczy tylko firmy pana Marciniaka. W podobnej sytuacji znalazły się jeszcze trzy kolejne przedsiębiorstwa, m.in. firma Achtel, która od dwudziestu lat zajmuje się produkcją i handlem produktami związanymi z motoryzacją. W sierpniu 2011 roku do firmy wpłynęło pismo, które kwestionowało kilkaset tysięcy litrów koncentratu zaimportowanego ponad półtora roku wcześniej. Wówczas był on dopuszczony do obrotu bez akcyzy przez Urząd Celny w Przemyślu.

- Wcześniej, w latach 2007-2010 zaimportowaliśmy kilka tysięcy ton tego koncentratu z Ukrainy i taki przypadek się nie wydarzył. To jest kuriozum, abstrakcja, że ktoś postanawia kwestionować swoje własne decyzje i szukać nie wiadomo czego – mówi Leszek Gawarecki, współwłaściciel firmy Achtel.

- Dotarły do nas wyniki badań z dwóch laboratoriów celnych. Są one zupełnie nieuporządkowane. Nie ma dokumentów potwierdzających wiele spraw. W niektórych nie było nawet informacji o metodzie, jaką mierzono poziom skażenia. Gdyby taka informacja pojawiła się natychmiast, być może dany produkt byłby jeszcze w magazynie. Można byłoby go dodatkowo skazić. Minęło jednak półtora roku… - dodaje Andrzej Wądołowski, współwłaściciel firmy Achtel.

Przedsiębiorcy czekają na decyzję urzędników, która może być wyrokiem śmierci dla ich firm. Z tak poważną sytuacją zagrożenia dla swojej działalności pan Marciniak spotkał się już cztery lata wcześniej. Wtedy również źródłem problemów był urząd celny. Tę historię opowiadaliśmy w czerwcu zeszłego roku.

W 2008 roku 6 cystern z towarem pana Marciniaka o wartości pół miliona złotych zostało zatrzymanych przez grupę mobilną celników w Zgorzelcu. Według urzędników w cysternach był alkohol etylowy zdatny do picia, który w Polsce podlega akcyzie. Dla pana Marciniaka zaczął się koszmar.

- Przetrzymywali ten koncentrat przez 14 miesięcy. Miałem wgląd do akt i widziałem, że celnicy z Wrocławia już po trzech dniach wiedzieli, że jest to koncentrat płynu do spryskiwaczy. Później nie wierzyli wynikom własnego laboratorium. Próbki wysyłali jeszcze do Rzeszowa, Warszawy, Gdańska, wszędzie. Tych opinii było 14 – mówił Edward Marciniak.

Według służb celnych alkohol w cysternach był skażony substancją inną niż obowiązująca do takich celów w Polsce. Służby celne zażądały 38 milionów zł akcyzy. Firma pana Edwarda notowała kolejne straty, a sam właściciel przeżywał ogromny stres.

- Mieliśmy kredyt na cysterny, musieliśmy płacić kary, a firma nie generowała zysków. Musieliśmy zwolnić ludzi, straciliśmy kontrahentów – wylicza pan Edward.

Walka z urzędami miała trwać w sumie trzy lata. Konflikt zakończył wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego, który rację przyznał panu Marciniakowi.

- Jeżeli sąd administracyjny uchylił te interpretacje, to siłą rzeczy stwierdził niewłaściwe rozumienie prawa przez organy administracji podatkowej i dał wyraz temu w orzeczeniu, które jest prawomocne. Ktoś powinien ponieść odpowiedzialność za złe decyzje – mówi Janusz Drachal, rzecznik Naczelnego Sądu Administracyjnego.

Niestety, do dzisiaj nikt poza panem Marciniakiem i jego rodziną nie poniósł konsekwencji złych decyzji urzędników. Przedsiębiorca nie może starać się o odszkodowanie, bo go na to nie stać. Na samych prawników stracił blisko milion złotych.

- Nie było za co przepraszać, ponieważ decyzja na tamtym etapie była zgodna z prawem – twierdzi Agnieszka Skowron, rzecznik Izby Celnej w Opolu.*

* skrót materiału 

Reporterki: Sylwia Kozłowska-Sierpińska, Agnieszka Zalewska

ssierpinska@polsat.com.pl