Kosztowne roznoszenie ulotek

Zamiast pensji kara! Radosław M. reklamuje swoją firmę za pomocą ulotek i szuka osób chętnych do ich roznoszenia. Wszyscy, do których dotarliśmy, a podpisali umowy z Radosławem M., czują się oszukani. Bo nawet jeśli wykonali pracę, to zostali obciążeni karą.

Bezrobotna pani Barbara mieszka w Zduńskiej Woli. Twierdzi, że na ogłoszenie, że szuka pracy, które rozwiesiła w ubiegłym roku, odpowiedział Radosław M. z Pszczyny. Mężczyzna zaproponował roznoszenie ulotek swojej firmy.

- Te ulotki musiałam roznosić w mieście i poza miastem w promieniu 5 kilometrów. Musiałam wysyłać SMS-a, kiedy zaczynałam i kończyłam pracę. Trzeba było również na mapie zaznaczać wszystkie miejscowości, gdzie się było, daną ulicę, dany sklep – opowiada pani Barbara.

- Pomagałem żonie, w domu trzeba było wszystko przygotować. Posortować ulotki do sklepów po 20 sztuk, gumką związywać. To kilka godzin przygotowań. Przez dwa miesiące moja żona rozniosła dokładnie 24 800 ulotek, bo 200 zostało – dodaje pan Krzysztof, mąż pani Barbary.

Z umowy wynika, że kobieta miała obowiązek pracować minimum 6 godzin, 5 dni w tygodniu za 10 zł brutto za godzinę. Ogłoszenie podobnej treści w internecie znalazł 18-letni Damian z Opolszczyzny. Oferta wydała mu się interesująca.

- Umowę z pracodawcą chciałem w domu spokojnie przeanalizować, jednak Radosław M. zastrzegł, że nie będzie go w Opolu. Podczas studiowania umowy ubiegał mnie w analizie niektórych paragrafów, rzucając swoje komentarze, generalnie omamił mnie. Umówiliśmy, że te ulotki zostaną wysłane do mnie. Miałem ich otrzymać 10 tysięcy, nie otrzymałem nic – twierdzi Damian.

I tu zaczynają się problemy. Umowa zawiera zapis, że w przypadku odstąpienia od umowy lub w razie stwierdzonych nieprawidłowości trzeba zapłacić karę. W przypadku pana Damiana jest to 5 tys. zł, w przypadku pani Barbary 2 tys. zł.

- Praca była wykonana bardzo dobrze, a on twierdzi, że nie dobrze – opowiada pani Barbara.

- Ona nie nosiła ulotek, w ramach kontroli zweryfikowałem, że nosił jej mąż, a zgodnie z umową tylko ja mogę wyrazić na to zgodę – mówi Radosław M., właściciel firmy.

- Twierdzi, że skoro nie rozpocząłem pracy, to należy mu się odszkodowanie. Dostałem SMS-a od tego pana z propozycją polubownego załatwienia sprawy, Miałem mu przelać 2 tys. zł. Nie dostałem żadnych ulotek, ale pan M. twierdzi, że je dostałem – opowiada18-letni Damian.

- Warunki umowy są jasne, jest tam napisane „pobrałem”. Jeśli pan Damian ich nie pobrał, to nie powinien tego podpisywać lub powiedzieć, że chce to zmienić na stwierdzenie „pobiorę pocztą” – mówi Radosław M.

„Darmowe porady w różnych sprawach prywatnych. Pisanie wszelkich pism do wielu instytucji. Tłumaczenia we wszystkich językach”. Taką reklamę firmy odnaleźliśmy niedaleko Prokuratury Okręgowej w Opolu. Okazuje się, że Radosław M. jest znany tamtejszej prokuraturze.

- To osoba, która była już karana. Część spraw jest już zakończona wyrokiem skazującym, jedna się toczy, ale nie na terenie Opolszczyzny. Na terenie naszych prokuratur został skierowany do sądu jeden akt oskarżenia, w którym stawia mu się 6 zarzutów dokonania oszustwa. Ta osoba składa bardzo dużo zawiadomień na osoby, które są związane z toczącymi się przeciwko niemu postępowaniami. Składa zawiadomienia na policjantów, na prokuratora, na sędziego – opowiada Lidia Sieradzka z Prokuratury Okręgowej w Opolu.

- Zostałem skazany przez sąd w Pszczynie, zaznaczam, bardzo ważne zdanie, sąd w Pszczynie, za rzekome oszustwa. Czyli w Polsce setki osób niewinnych siedzi w więzieniach, ja nigdy nie przyznałem się do zarzucanych czynów. Nigdy nie czułem się winny, natomiast nie miałem wówczas dowodów swojej niewinności – przekonuje Radosław M.

W lutym tego roku do dziennikarki Nowej Trybuny Opolskiej przyszła 71-letnia emerytka, która twierdziła, że korzystała z usług firmy Radosłwa M.
Mówiła, że mężczyzna podawał się za prawnika i napisał dla niej dwa pisma za 500 zł. Twierdziła także, że później chciał dodatkowych pieniędzy, ponieważ podpisała umowę.

- Ustaliłyśmy, że podszyję się pod jej córkę, żeby ten pan chciał z nami rozmawiać. Kiedy pani Katarzyna mówiła do niego „panie mecenasie”, nie zaprzeczał. Z informacji, które udało nam się zgromadzić wynika, że jest absolwentem technikum rolniczego. Podczas prowokacji Radosław M. pokazał tę umowę pani Katarzynie. Mówiła, że to nie jest jej podpis – opowiada Mirela Kaczmarek, dziennikarka Nowej Trybuny Opolskiej.

- Nigdy nie podawałem się za prawnika, bo właśnie z tego powodu byłem rok w wiezieniu – zapewnia Radosław M.

Jego firma działa przynajmniej w kilkudziesięciu miastach południowej Polski. Na stronie internetowej firmy zamieszczona jest lista ponad 400 osób, które zdaniem właściciela firmy zalegają z płatnościami. Sprawy kieruje również do sądu.

Z kolei na forach internetowych nie brakuje negatywnych opinii o samym właścicielu. Osoby, które miały z nim współpracować nazywają go oszustem.

- Wiele okoliczności wskazuje na to, że ten pan, ta firma od początku działa niejako w celu oszukania. Należałoby się zebrać w jakąś grupę i zainicjować postępowanie przed organami ścigania – mówi Krzysztof Gaweł, radca prawny.

Pani Krystyna z Nowego Targu oraz pani Patrycja z Kędzierzyna-Koźla również podpisały umowę. Teraz dostają SMS-y, że musza zapłaci kilkutysięczne kary.

- Mam problemy z nogami, mam żylaki. Po 2 dniach chodzenia po osiedlach noga mi spuchła i wylądowałam w szpitalu. Poszłam po zaświadczenie do lekarza i wysłałam je do niego wraz z ulotkami. Napisałam, że rezygnuję. Kiedy skończyła się umowa, zaczęły się telefony od niego – opowiada pani Patrycja.

- Ten pan przyjechał do mnie, mówił, że mu się spieszy. Dał mi do podpisania umowę, powiedział, że ulotki przyśle później, chociaż w umowie jest na końcu napisane, że ulotki odebrałam – wspomina pani Krystyna.

Pani Barbara i jej mąż żyją skromnie, ledwo wiążą koniec z końcem. Kobieta twierdzi, że chciała uczciwie zarobić, a wpadła w kłopoty. Prosi o pomoc. Inni również dodają, że nawet jakby chcieli zapłacić, nie mają z czego.

- Po to jest właśnie sąd. Rozstrzyga wszelkie spory, dlatego dla mnie, on nie jest czymś strasznym, to jest tak jak bar mleczny, chce mi się jeść, idę sobie zjeść. Mam spór z kimś, idę do sadu, po to jest stworzony, dla nas – mówi Radosław M.

Mężczyzna zgodził się na wypowiedź przed kamerą. Później jednak postawił dodatkowe warunki. Za pokazanie swojego wizerunku zażądał 5 tys. zł. Nie zapłaciliśmy. *

* skrót materiału

Reporter: Grzegorz Kowalski

gkowalski@polsat.com.pl