Czy szpital jest winny?

Piotruś Wróbel na początku maja podczas gry w piłkę złamał rękę. Niegroźne wydawałoby się złamanie miało być początkiem jego dramatu. Po tygodniu od złamania okazało się, że w tkanki ręki wdała się martwica tak rozległa, że groziła mu amputacja. Matka winą za komplikacje w leczeniu obarcza lekarzy ze szpitala w Zgorzelcu, którzy według jej relacji najpierw mieli założyć za ciasny gips, a następnie nie reagowali na złe samopoczucie chłopca.

5 maja 2012 roku zaczął się dramat 9-letniego Piotrusia Wróbla ze Zgorzelca. Tego dnia chłopiec grał na podwórku w piłkę. Niewinna zabawa zakończyła się, wydawałoby się, niegroźnym złamaniem ręki.

-  To był długi weekend majowy, wraz z moim bratem, jego narzeczoną i swoimi siostrami grał w piłkę -  opowiada Sylwia Wróbel, mama Piotrusia.

-  Mocno kopnąłem, piłka wyleciała, wpadła w bez i na gałęzi zawiesiła się. Poszedłem po piłkę, wtedy jak już miałem ją złapać, gałąź po prostu spadła i złamała się - mówi  Piotruś, któremu groziła amputacja ręki.

Natychmiast wezwano pogotowie. Chłopca odwieziono do pobliskiego szpitala w Zgorzelcu.

-  To było złamanie otwarte, lekarz zaprosił nas do swojego gabinetu, pokazał nam zdjęcie, wytłumaczył na czym będzie polegała operacja, że nie będzie trwała długo i nie będzie bardzo skomplikowana -  mówi Sylwia Wróbel, mama Piotrusia.

Jednak już następnego dnia, w niedzielę,  Piotruś źle się poczuł. Uskarżał się na silny ból ręki. Pojawiły się wymioty i gorączka.

- Podłączyli za chwilę Piotrusia pod kroplówkę, jakiś antybiotyk taki na wzmocnienie, stwierdzili, że Piotruś chyba ma depresję, że został w szpitalu, że nie wyszedł do domu - mówi Sylwia Wróbel, mama Piotrusia.

- Palce też były sine i spuchły tak ze dwa centymetry. Mówili, że zawsze tak puchną -  mówi Piotruś, któremu groziła amputacja ręki.

- Powiedziałam, że jest chyba gips za ciasny. Mówili, że to są  objawy pooperacyjne, że to powinno ustąpić - mówi Sylwia Wróbel, mama Piotrusia.

- W pierwszej dobie po zabiegu był wzrost temperatury ciała, były też zgłaszane niewielkie obrzęki tej kończyny i lekarz zdecydował o rozcięciu tego gipsu oraz podał leki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe - mówi Arkadiusz Kawka, zastępca dyrektora ds. medycznych  Wielospecjalistycznego  Szpitala w Zgorzelcu.

Po czterech dniach Piotruś wrócił do domu. Dolegliwości jednak nie mijały, wręcz przeciwnie - nasiliły się. Według karty informacyjnej ze szpitala chłopiec wypisany był w stanie dobrym. Jednak Piotruś znów trafił na pogotowie. Lekarze poinformowali  rodziców chłopca, że w ranę wdała się infekcja i trzeba ją oczyścić. Zabieg nie przyniósł oczekiwanego efektu. Odwieziono go więc do kliniki Akademii Medycznej we Wrocławiu. To, co tam usłyszeli rodzice Piotra, ścięło ich z nóg.

- Pan doktor mi powiedział, że ta rączka jest w takim stanie, że nadaje się tylko do amputacji.  Pokazał mi wstrząsające zdjęcia ręki, która była jak z horroru - mówi Sylwia Wróbel, mama Piotrusia.

Zaczęła  się walka o uratowanie ręki.  Dzięki reakcji lekarzy z Wrocławia zatrzymano infekcję. Poddano Piotra serii terapii w komorze hiperbarycznej. Udało się im się też dotrzeć do jednego z najlepszych specjalistów w tej dziedzinie doktora Adama Domanasiewicza, który wsławił się wieloma niezwykle skomplikowanymi operacjami zakończonymi sukcesem. Lekarz podjął żmudną walkę o choćby podstawową sprawność rączki Piotrusia.

- Chłopiec trafił do naszego szpitala z rozległym ubytkiem tkanek miękkich, z ubytkiem mięśni, tętnic, naczyń, praktycznie z przedramienia została tylko strona grzbietowa. Stało się tak w wyniku martwicy tkanek, które było powikłaniem wcześniej przebytego złamania. Trzeba zrobić dwa duże przeszczepy kablowe nerwów, żeby chłopiec mógł wykonywać ruchy zgięcia palców -  mówi dr n. med. Adam Domanasiewicz, chirurg.

Chłopiec prawdopodobnie będzie miał jednak ograniczone czucie w ręce. Czy gips był założony odpowiednio? Czy lekarze ze Zgorzelca zrobili wszystko, by pomóc chłopcu? Aby to wyjaśnić, matka zgłosiła sprawę do prokuratury.

- Zostało śledztwo wszczęte w czerwcu tego roku, aktualnie uzyskujemy dokumentację z jednostek, tam, gdzie chłopiec był leczony -  mówi Dariusz Kończyk, Prokurator Rejonowy w Zgorzelcu.

- Nie uważam, żebyśmy byli winni. Natomiast fakty oczywiście są takie, że doszło do zakażenia w obrębie przedramienia. Jaka była przyczyna tego zakażenia, to jest mi trudno w tej chwili orzec – mówi Arkadiusz Kawka, zastępca dyrektora ds. medycznych  Wielospecjalistycznego  Szpitala w Zgorzelcu. *

*skrót materiału

Reporterka: Sylwia Kozłowska-Sierpińska

ssierpinska@polsat.com.pl