Myśliwy łapał koty we wnyki
Myśliwy spod Opola zastawiał pułapki z metalowych wnyków wzmacnianych gwoździami. Łapały się w nie koty sąsiadów. Kotce pana Cezarego trzeba było amputować łapę. Choć zakładanie wnyków jest w Polsce zabronione, to myśliwy najprawdopodobniej uniknie kary.
Pan Cezary z Chmielowic koło Opola przygarnął rok temu ze schroniska malutkiego burego kotka. Codziennie na około dwie godziny wypuszczał go z domu. W styczniu kot przyszedł poraniony, a w lutym zaginął. Cała rodzina rozpoczęła kilkugodzinne poszukiwania.
- Godzina 19.30, ciemno, minus 4 stopnie, nawołuję kota. Dochodzę do ogrodzenia, świecę latarką, a tu kot ledwie żywy. Był wyziębiony, około 6-7 godzin przebywał w potrzasku. Łapa była pokaleczona i odmrożona do łopatki – opowiada mężczyzna.
Kota znaleziono w pułapce na posesji sąsiada, Stanisława B. To emerytowany pułkownik Ludowego Wojska Polskiego, a zarazem zapalony myśliwy. Niestety, weterynarzowi nie pozostało nic innego jak tylko amputować kocią łapę. Pan Cezary wezwał policję i złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.
- Pułapka składała się z dwóch metalowych szczęk, do których były przymocowane druty. Kot nie miał żadnych szans. Do tych szczęk były też przyspawane gwoździe, które raniły – opowiada pan Cezary.
- Nie wiem, dlaczego nie pilnują swoich stworzeń. To jest kot domowy, powinien być w domu. Ja im nie robię krzywdy, ale nie podoba mi się, że wszędzie łażą. Moje psy nie chodzą wszędzie – mówi Stanisław B., właściciel pułapek.
Okazuje się, że kotka innego mieszkańca Chmielowic także wpadła we wnyki Stanisława B. Przez kilka tygodni była leczona przez weterynarza. Niestety, kiedy wróciła do zdrowia przepadła podczas spaceru w niewyjaśnionych okolicznościach.
- Półtora roku temu zaginął mój kot. Znaleźliśmy go na posesji sąsiada. Był uwięziony w metalowych szczękach w wykopanym dole. To było to samo miejsce. Prosiliśmy o zlikwidowanie szczęk, sąsiad na to przystał. Obiecał, że więcej się to już nie powtórzy – opowiada Piotr Nowacki, którego kot wpadł w sidła półtora roku temu.
- Policjanci postawili 4 zarzuty. Trzy dotyczyły znęcania się nad zwierzętami, jeden posiadania urządzeń do kłusowania. Te 3 zarzuty za znęcanie się nad zwierzętami dotyczyły różnych zwierząt i różnych okresów. Całość materiałów przekazaliśmy do prokuratury – mówi Maciej Milewski z Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu.
Stanisław B. przyznaje się jedynie do zdarzenia sprzed półtora roku. Wówczas miał polować na szkodniki. Natomiast do zdarzenia ze stycznia, w którym ucierpiał kot pana Cezarego, się nie przyznaje. Twierdzi, że ktoś na jego teren wszedł i bez jego wiedzy ustawił tam sidła.
- Nie zastawiałem pułapek na koty. Jak potrzebuję, ten tego, to biorę strzelbę i idę do lasu – mówi myśliwy.
Opolska prokuratura prowadziła postępowanie przez pół roku. Najpierw umorzono postępowanie dotyczące znęcania się nad zwierzętami. Prokurator stwierdził, że w tym przypadku działanie myśliwego nie było świadome.
- Ustawa przewiduje winę umyślną, gdy ktoś chce znęcać się nad zwierzęciem. Z materiałów dowodowych wynika, że w tym przypadku takich zamiarów nie było. Wyjaśnił on, że ustawiał te wnyki na zwierzęta, które mu szkodzą w sadzie. Nie chodziło o koty – tłumaczy Lidia Sieradzka, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu.
- Wydawało mi się, że przy zeznaniach świadków i solidnej pracy policji wszystko jest oczywiste. A tu zarzuty zostały oddalone. Wynika z tego, że można kaleczyć zwierzęta i nie przyznać się. Stwierdzić, że zrobiło się to nieświadomie – denerwuje się pan Cezary, właściciel zranionego kota.
Tą bulwersująca sprawą zainteresowaliśmy Straż dla Zwierząt. Formacja ta jest oburzona postępowaniem opolskiej prokuratury. Jej funkcjonariusze twierdzą, że w tym przypadku doszło do znęcania się ze szczególnym okrucieństwem.
- Nie wiadomo, jak długo to zwierzę cierpiało w pułapce. Mogło się wykrwawić, zdechnąć przez długotrwałe cierpienie. Sprawa jest bulwersująca. Doszło do świadomego znęcania się nad zwierzętami – uważa Mateusz Janda ze Straży dla Zwierząt.
- Odwołałem się. W 2010 roku pierwszy kot został znaleziony na posesji w potrzasku, a ten pan deklarował, że nie będzie tego więcej robił. Skoro to robił dalej, to można uznać, że działał świadomie – mówi pan Cezary.
Jakby tego było mało, kilka dni temu okazało się, że prokurator zdecydował się skierować do sądu wniosek o warunkowe umorzenie w sprawie posiadania nielegalnych wnyków przez Stanisława B.
- Gdyby tam doszło do zabicia zwierzęcia, to prawdopodobnie prokurator inaczej by to zakwalifikował, ale to jest gdybanie. Nie będę się wypowiadała, czy te decyzje są słuszne czy nie. One są na etapie sądowym – mówi Lidia Sieradzka, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu.
- Dziwi mnie postępowanie prokuratury, która doszła do wniosku, że nic się nie stało, bo wiemy, że się stało! Myśliwy, który zastawia wnyki, musi się liczyć z konsekwencjami. Być może on nie był świadomy, że zapoluje na tego konkretnego kota, ale zastawiał wnyki, żeby wpadło tam jakieś zwierzę – uważa Izabela Żbikowska, dziennikarka Gazety Wyborczej Opole.
Po naszej interwencji Straż dla Zwierząt zdecydowała się zostać oskarżycielami posiłkowymi w sprawie opolskiego myśliwego.
- Postępowanie powinno być wszczęte od nowa i my się do tego przyłączymy. A gdyby tam dziecko włożyło rękę i ją urwało, to też byłoby nieświadomie? – pyta Mateusz Janda ze Straży dla Zwierząt.*
* skrót materiału
Reporter: Artur Borzęcki