Kilkanaście euro za miesiąc pracy

Mieli ciężko pracować i dobrze zarobić. Mówią, że zostali oszukani. Ponad 50 osób wyjechało za pośrednictwem agencji zatrudnienia ze Strzelec Opolskich do fabryki w niemieckiej Norymberdze. Pracowali dniem i nocą, a za każdą godzinę mieli otrzymać prawie 8 euro. Polacy twierdzą, że dostali pensje, które ledwo pokryły ich koszty wyjazdu. Zawiadomili prokuraturę.

- Wychodzi na to, że zarobili dużo mniej, niż gdyby w Polsce pracowali za tak zwaną minimalną krajową – mówi Radosław Dimitrow, dziennikarz Nowej Trybuny Opolskiej.

Mieli podreperować rodzinne budżety i trochę zaoszczędzić. Na początku roku szukali pracy w agencji zatrudnienia w Strzelcach Opolskich. Firma wysłała ich do pracy w Niemczech. Ponad pięćdziesiąt osób pojechało w marcu do Norymbergii, by pakować kiełbasy przy taśmie produkcyjnej. To miała być praca sezonowa.

- My żeśmy nawet robili do pierwszej, drugiej w nocy. Przyjeżdżaliśmy do domu na czwartą – opowiada Grażyna Bednarska, która wyjeżdżała do pracy za pośrednictwem firmy.

Jeszcze większe emocje pojawiły się, gdy pracownicy sezonowi nie mogli doliczyć się pieniędzy za wykonaną pracę. Mówią, że pracodawcy zapomnieli z jakichś względów, ile godzin faktycznie przepracowali.

- Było 56 godzin, a mam wpisanych tylko 38 – mówi Maria Staszczyszyn, która pracowała w Niemczech.

- Za marzec dostałam 296 euro, a za kwiecień już tylko 17 euro. Przyjechałam „na zero” do Polski.
 – dodaje Grażyna Bednarska.

- Koordynator powiedział, że ci ludzie dostali tak niską pensję, bo zostali ukarani kwotą 500 euro, która została odjęta od wypłaty. To dlatego, że mieli samowolnie opuścić miejsce pracy, nie informując o tym pracodawcy. Ci ludzie twierdzą, że opuścili to miejsce pracy, bo nie dostali pieniędzy – opowiada Radosław Dimitrow, dziennikarz Nowej Trybuny Opolskiej.

Pracownicy, których w marcu firma skierowała do pracy w Niemczech pokazują nam dwie umowy. Jedną podpisywali w Polsce. Mówi ona o miesięcznej wypłacie 1500 złotych brutto. Firma  zarejestrowana w Niemczech, w której pracowali, przedstawiła im drugą umowę. Mieli zarabiać 7, 89 euro brutto za godzinę. Obie firmy mają tego samego właściciela.

- Stwierdziliśmy, że nie ma sensu tam siedzieć bez pracy. Szef mówił, że nie widzi problemu, że jeżeli mamy ochotę jechać do domu, to nie będzie żadnych konsekwencji. I ja mam teraz podarować swoje pieniądze? Za nic – mówi Grażyna Bednarska, która walczy o pieniądze zarobione w Niemczech.

Nasza reporterka idzie z ukrytą kamerą do agencji zatrudnienia i próbuje znaleźć pracę za jej pośrednictwem. Pracy jednak nie ma. Nie tylko dla niej.

-  Jest tylko praca w bardzo niskich temperaturach, dla mężczyzn, nie dla kobiet – usłyszała reporterka.

Idziemy więc z poszkodowanymi do agencji zatrudnienia w centrum Strzelec Opolskich. Spotykamy tam Adriana K, który jest członkiem zarządu firmy. Adrian K., opiekował się również grupą pracowników w Niemczech. Mężczyzna nie chce wystąpić przed kamerą.

- Gdzie jest sobota, gdzie są inne godziny? To nie jest w ogóle policzone. Pan nas zatrudniał, z panem podpisywaliśmy umowę. Pan z tej firmy wysyła ludzi do pracy – mówili byli pracownicy niemieckiej firmy.

- Wyjechaliście z firmy jako pośrednika i nie byliście w niej nigdy zatrudnieni – tłumaczył Adrian K.

- Prowadziliśmy kontrolę w tej firmie. Wykazała nieprawidłowości w zakresie zawierania umów o skierowanie do pracy za granicą. W kilku przypadkach tych umów w ogóle nie było. Pracownicy wyjechali nie posiadając umowy, która określałaby warunki zatrudnienia u pracodawcy zagranicznego – informuje Łukasz Śmierciak, rzecznik Państwowej Inspekcji Pracy w Opolu.

- Ci ludzie pokazywali we własnych notatkach, że pracowali przynajmniej po 8-9 godzin dziennie. To była zarówno praca w godzinach porannych, jak i nocne zmiany. Wydaje się, że mogliby zarobić dużo więcej – ocenia Radosław Dimitrow, dziennikarz Nowej Trybuny Opolskiej.

Poszkodowani złożyli w opolskiej prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez agencję. Złożyli też skargę w Państwowej Inspekcji Pracy. Mówią, że takich jak oni, jest około trzydziestu. Poszukują też innych osób, które mogły być oszukane przez firmę ze Strzelec Opolskich.

- Przyjechałam z Holandii i widzę, że oni w dalszym ciągu się ogłaszają, ta firma w dalszym ciągu istnieje. Jestem przerażona - mówi Maria Rudecka, która wyjechała do pracy za pośrednictwem firmy.

Agencja pracy w Strzelcach Opolskich została zamknięta po naszym wyjeździe. I nikt nie pojawił się w niej przez tydzień. Inspektorzy Państwowej Inspekcji Pracy nie mogli wczoraj przeprowadzić kontroli.

- Będę przychodziła codziennie i patrzyła, czy jest otwarte czy zamknięte. Może ktoś do nas zadzwoni, może oddadzą nasze pieniądze – mówi Maria Staszczyszyn, która wyjechała do pracy za pośrednictwem firmy. *

* skrót materiału

Reporter: Ewa Pocztar-Szczerba

epocztar@polsat.com.pl