"Nerkę sprzedam..."

Czy w Polsce istnieje nielegalny handel ludzkimi narządami? Internet jest pełen takich ofert. Nerka wyceniana jest nawet na 35 tysięcy złotych. Kto miałby jednak przeprowadzić operację? Co z tzw. zgodnością tkankową? I czy karać osoby, które są w tak dramatycznej sytuacji życiowej, że decydują się sprzedać kawałek siebie?

Każdego dnia kilka tysięcy osób czeka w Polsce na przeszczep. Dla chorego brak dawcy to odroczony wyrok śmierci, ale w kolejce po narząd często czekać trzeba nawet po kilka lat. Bywa, że chory nie ma aż tyle czasu. Wtedy wszystko zależy od udanej transakcji.

- Ktoś sprzeda kawałek siebie po to, żeby, no właśnie, ratować też siebie? - pyta prof. Paweł Łuków, etyk.

- Zjawisko „płatnego dawstwa” i handlu narządami jest związane ze światowym niedoborem narządów. W przypadku niedoboru czegoś, powstaje czarny rynek. Dziś czarnego rynku nie ma, ale ogłoszenia są. Natomiast to, dlaczego ludzie ogłaszają, to jest zupełnie druga sprawa - mówi prof. Wojciech Rowiński, konsultant krajowy ds. transplantologii.

Reporter: Dzień dobry panu. Ja przeczytałem w Internecie ogłoszenie ( o sprzedaży nerki). To jest aktualne nadal?
Pan Marcin: Tak, aktualne. Chciałbym 35 tysięcy złotych.
Reporter: Pan nie myślał, że panu się może ta nerka przydać za jakiś czas?
Pan Marcin: Myślałem, ale jestem w sytuacji takiej, że jestem w miarę zdrowy, badania robię sobie, wciąż świeże mam. Jest mi tyle potrzebne na adwokata, tyle powiem. Chodzi o syna.

Historię pana Marcina pokazywaliśmy państwu dziewięć lat temu. Był rozwiedziony i przyparty do muru. Walczył w sądzie o syna. Potrzebował pieniędzy. Szybko. Wydawało mu się, że wpadł na genialny sposób. Takich jak on, w Polsce było i jest znacznie więcej.

- Przychodzili ludzie przed laty i chcieli sprzedać nerkę, bo potrzebowali pieniędzy. Staramy się wytłumaczyć, że to absurd, że taka transakcja w Polsce jest niemożliwa - mówi prof. Wojciech Rowiński, konsultant krajowy ds. transplantologii.

- Takie informacje budzą moje rozbawienie. System jest tak zbudowany, że nie da się przeprowadzić takiej operacji w warunkach konspiracyjnych - dodaje Jarosław Buczek z Centralnego Szpitala MSWiA.

Procedura poprzedzająca w Polsce przeszczep narządu jest niezwykle długa. Trzeba być na liście oczekujących. Potem niezbędny jest szereg badań.

Gdy między biorcą a dawcą istnieje tzw. zgodność tkankowa, aby doszło do operacji, konieczna jest jeszcze zgoda sądu. Przeprowadzenie nielegalnego przeszczepu w Polsce graniczy więc z cudem. Konieczny jest wyjazd za granicę. Najlepiej na Wschód.

- Bardzo trudno jest ten system obejść. Wymagałby od grupy przestępczej przekupienia nawet kilkudziesięciu osób - mówi Maciej Romanowski z Centralnego Biura Śledczego.

- Bajeczki, że po Polsce jeździ busik, który porywa dziewczyny z dyskoteki, wycina nerki i wyrzuca zwłoki są wierutna bzdurą. W Polsce nie było, nie ma i nie będzie handlu narządami. Czy można znaleźć człowieka, który wyjechał za granicę i sprzedał swoja nerkę? Głowy nie daję - opowiada prof. Wojciech Rowiński, konsultant krajowy ds. transplantologii.

Zgodnie z polskim prawem, samo zamieszczenie oferty sprzedaży narządu to już przestępstwo. Grozi za nie rok więzienia. Za pośredniczenie w transakcji za kratkami można spędzić trzy lata. Mimo to, wciąż pojawiają się ludzie, którzy chcą w ten sposób zarobić.

Reporter: Ile tych osób pan ma tutaj?
Pośrednik: Osiem. To stoczniowcy. Dawcy krwi. Innych nie biorę, bo to nie ma sensu.
Reporter: To są zaufani ludzie, nie „wykablują” zaraz?
Pośrednik: Nie, bo za to są 3 lata pierdla. (...) Boje się, że ktoś może coś powiedzieć. No, ale bez ryzyka nie ma kasy.

- Z naszych doświadczeń wynika, że jeśli osoby ogłaszające się trafiają w ręce grupy przestępczej, to najczęściej są zabijane, grupy przestępcze nie wypłacają tych pieniędzy - mówi Krzysztof Hajdas z Komendy Głównej Policji.

33-letni mieszkaniec Gorzowa założył stronę internetową, za pośrednictwem której można było nabyć bądź sprzedać ludzkie organy. Wszystko odbywało się szybko i łatwo. Wystarczyło wypełnić formularz. Płacić można było aż w trzech walutach.

Po naszej interwencji strona została zamknięta. Jej właściciel został skazany na grzywnę w wysokości 8000 złotych. Oferty sprzedaży narządów to w internecie wciąż jednak codzienność. Kilka tygodni temu policja postanowiła wypowiedzieć im wojnę.

- Mieliśmy około 260 ustalonych adresów i na taką ilość tych adresów policja weszła. Rozumiem trudną sytuację życiową i finansową tych osób, która je do tego zmusza. Natomiast nie mogę zrozumieć, dlaczego akurat w ten sposób próbują rozwiązać swoje problemy i jako policjant w ogóle nie dopuszczam takiej sytuacji. Dopóki będę mógł, to będę starał się z tym zjawiskiem walczyć - zapowiada Maciej Romanowski z Centralnego Biura Śledczego.

Podczas ogólnopolskiej akcji policjanci zatrzymali prawie sto osób. Każda z nich umieściła w internecie ogłoszenie, w którym oferowała do sprzedaży swoje organy. Kilkudziesięciu z nich prokuratura już postawiła zarzuty. Teraz za akt desperacji mogą trafić za kratki.

- Ja nie wiem, czy to jest najlepsza droga, żeby karać ofiary. To, że oni się znaleźli pod ścianą, to jest troszeczkę nasza odpowiedzialność. My doprowadziliśmy do tego, że ludzie się znajdują w takiej sytuacji - mówi prof. Paweł Łuków, etyk.

- Ustrój sprawiedliwości społecznej już mieliśmy. Nie jestem pewien, czy ci sami ludzie poszliby sprzątać śnieg na ulicy, żeby zarobić znacznie mniejsze, ale zawsze jakieś pieniądze - dodaje prof. Wojciech Rowiński, konsultant krajowy ds. transplantologii.

Po akcji  policji niemal natychmiast w internecie pojawiły się kolejne ogłoszenia osób chcących sprzedać swoje organy.*

* skrót materiału               

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl