Człowiek nie żyje, odszkodowania nie ma
Pani Barbara Nadolczak ponad 3 lata temu straciła męża. Jadąc samochodem jako pasażer taksówki, na samochód spada, według biegłych, przegniłe drzewo. Niestety w wyniku odniesionych obrażeń pan Sebastian umiera, a wdowa zaczyna wojnę o odszkodowanie i rentę. Jednak do tej pory nie ma winnego.
9 maja 2009 roku dwóch taksówkarzy, czekających na postoju przed poznańskim lotniskiem Ławica decyduje się pojechać się po kawę. Sebastian Nadolczak wsiada jako pasażer do samochodu kolegi. W mieście szaleje burza. Po wyjechaniu na główną ulicę miasta nagle na taksówkę spada drzewo.
- Uderzyło w to miejsce, w którym siedział mój mąż. Samochód nadawał się do kasacji. Zmiażdżony był cały tył - mówi Barbara Nadolczak, która walczy o odszkodowanie za śmierć męża.
- Straciłem na moment panowanie nad samochodem. Ogromny huk. Miałem wrażenie, że koziołkujemy - mówi Tomasz Wołyński, kierowca taksówki, która jechał pan Sebastian.
- Zagiął się dach samochodu i pasażer doznał urazu górnej części ciała. Kierujący samochodem jak i pasażer zostali hospitalizowani, z tym że pasażer był w stanie ciężkim - mówi naczelnik Józef Klimczewski Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Miejskiej Policji w Poznaniu.
Mężczyzna nie odzyskawszy przytomności zmarł po tygodniu. Sebastian Nadolczak był jedynym żywicielem rodziny. Osierocił dwójkę dzieci: dwunastoletnią córkę i piętnastoletniego syna. Okazało się, że do tragedii by nie doszło, gdyby nie urzędnicze zaniedbania. W sprawie wypadku wypowiedziało się kilku biegłych. Dwóch z zakresu ruchu drogowego stwierdziło, że samochód jechał zgodnie z przepisami. Natomiast specjalista dendrolog orzekł, że topola, która zmiażdżyła taksówkę, była przegnita.
- Postępowanie karne umorzono, bo nie było sprawcy umyślnego czynu. Jednak prokurator wykazał, że mamy do czynienia z niedbalstwem. Biegły wykazał, że topola miała 70 lat, a żywotność drzewa to 50 lat. Była przegniła. Biegły stwierdził, że to Zarząd Dróg Miejskich odpowiada za pielęgnację i to on powinien wyciąć drzewo - mówi Michał Jackowski, pełnomocnik pani Barbary.
Miejsce tragedii dziś wygląda zupełnie inaczej. Wąska droga została przebudowana i stała się kilkupasmową arterią prowadząca na lotnisko. Wdowa rozpoczęła walkę o odszkodowanie. Do sądu cywilnego złożono pozew przeciw Zarządowi Dróg Miejskich, który jest wydziałem Urzędu Miasta Poznań oraz Urzędowi Marszałkowskiemu.
- Został złożony pozew o zasądzenie odszkodowania i zarządzenie renty z tytułu śmierci, którą poniósł mąż pani Barbary. ZDM w odpowiedzi na pozew wskazał, że Urząd Marszałkowski mógł być podmiotem, który był właścicielem i był odpowiedzialny za drzewo w czasie, gdy pan Nadolczak poniósł śmierć. Urząd Marszałkowski się z tym nie zgadza - mówi Michał Jackowski, pełnomocnik pani Barbary.
Urzędnicy w sądzie zakwestionowali opinie dendrologiczne z postępowania karnego i zażądali kolejnych. I to oczywiście za publiczne pieniądze. Sprawa ciągnie się już trzeci rok. Tymczasem pani Barbara codziennie liczy każdy grosz.
- Z moja pensją przy dwójce dzieci jest ciężko utrzymać rodzinę. Zarabiam najniższą krajową. 1100 złotych odebrałam w tym miesiącu po raz pierwszy. Przekroczyłam magiczną jedynkę, jak mówimy w pracy. Przez ostatnie lata było 980 złotych. My wegetujemy, ja tylko dziękuję, że ja mam taką rodzinę i przyjaciół - mówi Barbara Nadolczak, która walczy o odszkodowanie za śmierć męża.
Również kierowca taksówki Tomasz Wołyński nie może się doprosić o wypłatę odszkodowanie za zniszczony samochód. Jego pełnomocnicy nie mają żadnych wątpliwości, kto odpowiada za tragedię.
- Nasza kancelaria prowadzi sprawę o odszkodowanie za zniszczenie samochodu. Jeżeli chodzi o stan prawny i to, co nam udało się ustalić, odpowiada miasto. Z racji tego, że ono zajmuje się tym pasem jezdni - mówi Bartosz Żyluk, pełnomocnik kierowcy taksówki.
- To drzewo do kogoś należało, nie było bezpańskie. A nikt nie chce przyznać się do błędu, że to drzewo dawno powinno być wycięte – mówi pani Barbara. *
*skrót materiału
Reporter: Artur Borzęcki