Bez jeziora, bez odszkodowania
Prywatni właściciele jezior są oburzeni. W całej Polsce trwają lub zakończyły się postępowania administracyjne, mające na celu nacjonalizację jezior. Dzieje się to na mocy prawa wodnego z 1962 roku, które stanowi, że jezioro o charakterze przepływowym nie może być w rękach prywatnych, tylko z mocy prawa należy do skarbu państwa. Właściciele pozostaną bez jezior i bez odszkodowania.
Nad Jeziorem Deczno koło Świecia podczas lata chętnie odpoczywają okoliczni mieszkańcy. Właścicielami jeziora przez kilkadziesiąt lat byli przodkowie pana Krzysztofa i pani Anny.
- Prababcia miała, to jezioro kupione od państwa. Był wzięty kredyt na to jezioro, który był spłacany przez prababcię po wojnie. Prababcia przekazała jezioro dziadkowi, także ono już jest od pokoleń w naszej rodzinie - opowiada Anna Stucka, córka pana Krzysztofa, właściciela jeziora.
Chociaż pan Krzysztof płaci podatki i jest wpisany w księdze wieczystej, to wkrótce przestanie być właścicielem jeziora. Starostwo Powiatowe w Świeciu wszczęło postępowanie w tej sprawie, bo urzędnicy uznali, że jest to jezioro przepływowe.
- Jest ciek wody, który łączy się z rzeką Wdą i na tej podstawie jest to woda płynąca - mówi Krzysztof Stucki, właściciel jeziora Deczno.
- Dotyczy to wód, które mają znaczenie strategiczne dla Skarbu Państwa. Na tym to polega – mówi Józef Gawrych, kierownik Wydziału Ochrony Środowiska i Leśnictwa w Starostwie Powiatowym w Świeciu.
- Jeśli strategiczne znaczenie ma kanał łączący dwa jeziora o szerokości trzech metrów, to nie wiem na czym polega ich strategiczne znaczenie - mówi Roman Nowosielski, adwokat.
Podstawą do odebrania jeziora rodzinie Stuckich jest prawo wodne z 1962 roku. Mówi ono, że jezioro przepływowe nie może być w rękach prywatnych. Przez pięćdziesiąt lat nikt go nie przestrzegał. Ale teraz urzędnicy zaczęli porządkować sprawy dotyczące własności wód.
- To jest paradoks, ale takie jest prawo w Polsce, nie my to prawo stanowimy, my je tylko wykonujemy i egzekwujemy. Nie mamy innego wyjścia, także z całą sympatią dla tych osób, które czują się pokrzywdzone, ale to jest ich subiektywne wrażenie, bo takie przepisy są od 50 lat, a to że ktoś tego nie uregulował do tej pory to jest ich korzyść - mówi Józef Gawrych, kierownik Wydziału Ochrony Środowiska i Leśnictwa w Starostwie Powiatowym w Świeciu.
- Przepis jest absolutnie niekonstytucyjny, bo można wywłaszczyć tylko w dwóch przypadkach: Kiedy następuje to na ważny cel publiczny, dwa za słusznym odszkodowaniem. Tutaj nie ma czegoś takiego - mówi Roman Nowosielski, adwokat.
Bo właścicielom jezior, które przechodzą na rzecz Skarbu Państwa nie należą się żadne odszkodowania. I to właśnie najbardziej oburza pana Krzysztofa.
- Moim zdaniem, powinno być to jakoś prawnie uregulowane, że jeśli chcą wody przejmować, to niech tyle wody ile zabierają, to niech dadzą grunt, a nie twierdzą, że mogą zabrać bez żadnego odszkodowania – mówi pan Krzysztof.
- Nie dziwi mnie to osobiście, takie jest prawo. My jesteśmy po to, żeby go przestrzegać .My jako starostwo nie mamy prawa odmówić wydania takiej decyzji - mówi Józef Gawrych, kierownik Wydziału Ochrony Środowiska i Leśnictwa w Starostwie Powiatowym w Świeciu.
Taką decyzję otrzymała już Jolanta Mateew z Tczewa. Jej mama była właścicielką czterdziestohektarowego Jeziora Wielkiego. Zbiornik należał do ich rodziny od 1904 roku.
- To jezioro miało znaczenie, pomijając jakieś sentymentalne sprawy, bo jezioro jest u nas z dziada, pradziada, ale też wydzierżawione było. Mama wydzierżawiła rybakom i zawsze miała jakiś pieniążek z dzierżawy – mówi Jolanta Mateew, córka właścicielki Jeziora Wielkiego.
Postępowanie w tej sprawie trwało kilka lat. W końcu sąd w Wąbrzeźnie zdecydował, że jezioro w Osieczku przechodzi na własność Skarbu Państwa. Bez odszkodowania.
- Siedem lat chyba, czy ileś to trwało i sprawa przegrana. Mojej mamie odebrano jezioro i obciążono jeszcze wielkimi kosztami sądowymi – mówi Jolanta Mateew, córka właścicielki Jeziora Wielkiego.
Ale to nie jedyny problem dotyczący jezior. Miesiąc temu informowaliśmy o kłopotach właścicieli portów i przystani na Mazurach. Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Warszawie żąda od nich opłat za korzystanie z gruntów zalanych wodami. Kwoty do zapłaty są niemałe.
- Za zeszły rok przysłano mi do zapłacenia około 22 tysięcy złotych, gdzie ja za cumowanie wszystkich opłat pobrałem niecałe 20 tysięcy złotych – mówi Marek Tumiński, właściciel portu „Pod Dębem” w Rucianem - Nidzie.
Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej twierdzi, że jeziora mazurskie to sztuczne zbiorniki wodne, dlatego nalicza opłaty na podstawie ustawy o gospodarce nieruchomościami, a nie na podstawie prawa wodnego. Właściciele portów i przystani uważają, że to absurd.
- Uważamy, że nie można wprowadzić prawa z naruszeniem prawa, jeśli żyjemy w państwie prawa - mówi Zbigniew Sawicki, właściciel przystani w Kietlicach. *
*skrót materiału
Reporter: Paulina Bąk