Oblali mu twarz żrącym kwasem

Andrzej Adamka został oblany żrącą substancją, gdy wysiadał z samochodu pod swoim domem w Skierniewicach. Częściowo stracił wzrok. Poszkodowany twierdzi, że napastnikami są mężczyźni, którzy dzień wcześniej nakłaniali go, by sprzedał im swoje auto. Rodzina pana Andrzeja sama odnalazła jednego z nich, a policja wypuściła go na wolność.

- Widziałam tatę w łazience. Stał pod prysznicem i wypłukiwał tę substancję. Miał strasznie czerwoną twarz, łuszczący się naskórek i strasznie czerwone oczy, których nie mógł otworzyć – opowiada Katarzyna Burlińska, córka poszkodowanego.

Rodzina pana Andrzeja wezwała policję, a pokrzywdzonego natychmiast zawieziono do szpitala. Tam okazało się, że mężczyzna może stracić wzrok.

- Badania okulistyczne wykazały uszkodzenia spojówek gałkowych i rogówek – mówi Dariusz Diks, zastępca dyrektora Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Skierniewicach.

- Z początku powiedzieli, że może będę widział na prawe oko, ale z lewym jest niedobrze. Dwie noce leżałem i płakałem – wspomina pan Andrzej.

Mężczyzna dwóch napastników widział kilka dni wcześniej. Obserwowali jego dom. Mówili, że chcą kupić jego samochód.

- Zobaczyłem ich rano w poniedziałek 30 lipca. Podeszli do mnie. Byli zainteresowani moim samochodem, chcieli go kupić za wszelka cenę, ale odmówiłem – opowiada pan Andrzej.

- Jednego ze sprawców widziałam również następnego dnia, kilka minut przed tym zdarzeniem – mówi Katarzyna Burlińska, córka pana Andrzeja.

- Kilku na rowerach jeździło kilka dni wcześniej – dodaje sąsiad zaatakowanego mężczyzny.

Bezczynność policji w pierwszych dniach po napaści skłoniła córkę pana Andrzeja do szukania sprawców na własną rękę. W całych Skierniewicach pojawiły się plakaty informujące o poszukiwaniu groźnych przestępców.

- Plakaty przyniosły efekty, pojawiła się jedna osoba, dzięki której mogliśmy wskazać jednego ze sprawców – mówi Katarzyna Burlińska.

Osobą, która wiedziała kim jest jeden ze sprawców, okazał się znajomy pana Andrzeja. Gdy usłyszał o sprawie, odwiedził go w szpitalu. Pan Andrzej informację o sprawcy przekazał policji. Rozpoznał go również na policyjnej fotografii. Mężczyzna był przekonany, że bandyta i jego wspólnik zostali zatrzymani.

- Na chwilę obecną nie potwierdził się ich udział. Badamy czy faktycznie mieli w tym zdarzeniem jakikolwiek udział. Sprawdzamy ich alibi – informuje Artur Bisingier, oficer prasowy Komendy Miejskiej w Skierniewicach.

- Ja wskazuję adres, nazwisko, od razu rozpoznaję jednego ze sprawców i co? Dlaczego mnie nie wzięli na konfrontacje z nim? – pyta pan Andrzej.
Chcemy porozmawiać z mężczyzną, który według pana Andrzeja go napadł. Nie zastaliśmy go. Rozmawiamy z sąsiadami.

- Niemożliwe, że zaatakował. To by go puścili? To dziwne. Wzięli go rano, a wieczorem już był w domu?  Tym bardziej, że chłopak jest po wyroku, niedawno wyszedł – powiedział jeden z nich.

- Gdzie jest sens, gdzie jest logika? Ojciec rozpoznaje na zdjęciach osobę, z którą miał kontakt, a policja wypuszcza tego człowieka. To nie jest żaden dowód? Czyli słowo pokrzywdzonego ma się nijak do tego, co mówi przestępca – podsumowuje Katarzyna Burlińska, córka poszkodowanego.*

* skrót materiału

Autor: Michał Bebło. współpraca: Justyna Habowska

mbeblo@polsat.com.pl