Luksusy, a ojciec w nędzy

Cała Polska żyje aferą związaną z Amber Gold. Na trzy miesiące do aresztu trafił szef firmy Marcin P. Mężczyzna winny jest ludziom ponad 180 milionów złotych. Sprawdziliśmy, w jakich warunkach mieszkał biznesmen i jego żona Katarzyna. Odwiedziliśmy także ojca kobiety. Edmund Plichta żyje w obskurnej altance w ogródkach działkowych. Od córki nie otrzymał żadnej pomocy.

Marcin P. i jego żona Katarzyna Plichta mieszkają w apartamentowcu w najdroższej dzielnicy Gdańska. Niedaleko znajduje się siedziba ich firmy. 

- W budynku posiadają cztery mieszkania. Jedno z nich znajduje się na czwartym piętrze. Z ich okien widać Motławę, Żuraw, a także jachty cumujące przy marinie. Za ten widok płaci się w Gdańsku miliony – mówi Michał Osuch, dziennikarz Super Expressu.

Kilka kilometrów dalej, na działkach w gdańskiej dzielnicy Zabornia mieszka ojciec Katarzyny Plichty, Edmund. Mówi, że stąd pochodzi, a działkę kupił zaraz po rozwodzie z matką Katarzyny. Potem były jeszcze dwie żony. Może warunki na działce nie są najlepsze, lecz pan Edmund nie należy do osób, które użalają się nad sobą.

- Przecież wiadomo, że to nie pałac. Kuchnia i pokój w jednym pomieszczeniu, w toalecie trzeba wodą z wiadra spłukać – opowiada pan Edmund.

- Edmund Plichta, ojciec Katarzyny, to jedyna osoba z tej rodziny, która została od nich odsunięta. Ten mężczyzna mieszka w skrajnych warunkach, w obskurnej, drewnianej altance ogrodowej. Nie ma pieniędzy na życie, nie ma tam prądu, a wodę czerpie z małego kranika, który tam na tych działkach się znajduje – opowiada Michał Osuch, dziennikarz Super Expressu.

Córkę Katarzynę Edmund Plichta widział sześć lat temu. Zięcia nie zna, nie był na ich ślubie. Przyznaje, że zawsze miał pretensje do córki o to, że trzymała z matką.

Pan Edmund: Wszędzie teraz to nazwisko moje jest teraz bardzo sławne.
Reporterka: Nie przykro panu? Taką bogatą ma pan córkę, a nic panu nie dała, żeby pan sobie byt poprawił?
Pan Edmund: Nie. Absolutnie nie.
Reporterka: Pałac kupili.
Pan Edmund: Nie wiedziałem.
Reporterka: Na kościół dali milion.
Pan Edmund: Ile?
Reporterka: Milion złotych.
Pan Edmund: O, ja p…
Reporterka: Panu mogłaby trochę dać.
Pan Edmund: Ach, wie pani co? Ja jestem biedny, ale szczęśliwy.

Również dziadek Katarzyny Plichty mówi, że wnuczka nie dokłada się do jego emerytury. Chociaż teraz na pewno ją na to stać. Kiedyś wychowywała się w jego domu na przedmieściach Gdańska. Przez jakiś czas mieszkała tam wspólnie z Marcinem P. Wyprowadzili się po pożarze mieszkania. Sąsiedzi nie mają nic do zarzucenia pani Katarzynie. 

- Znamy ją od takiego dziecka. Fajna dziewczyna, normalna dziewczyna. W dzielnicy niewyróżniająca się niczym. Ona się wstrzeliła w jakiś zły temat dzięki swojemu mężowi i jego koneksjom – mówi jeden z byłych sąsiadów Katarzyny Plichty.

- Nie jeździłem do nich, a oni też nie odwiedzali mnie. Ani jednej złotówki nie dostałem. Mam swoją emeryturę, żyję sobie skromnie, mam działkę. Nabroił, to niech odpowiada. To jest taki samolub, on wszystko robił sam. Chyba ma w głowie porąbane. Jak czytam, że 15 milionów dał Wałęsie (Amber Gold było sponsorem film o Lechu Wałęsie), na kościół 1 mln, na jakieś małpy. To jest mądre? Jego ktoś prowadził. On ma 28 lat, żeby takie rzeczy robić, musiał go ktoś prowadzić – uważa dziadek Katarzyny Plichty.

Również Edmund Plichta nie ma najlepszego zdania o Marcinie P., ale uważa, że jego zięć jest figurantem, a córka była nieświadoma tego w, co się pakuje.

- Wierzę w to, że Kasia w tym żadnych palców nie mieszała. Ona w tym była pionkiem – uważa Edmund Plichta.

Reporterka: Ewa Pocztar-Szczerba

epocztar@polsat.com.pl