„Samobójstwo” od 8 ciosów nożem

Zdumiewające wnioski Prokuratury Okręgowej z Lublina. Śledczy umorzyli śledztwo w sprawie zabójstwa kobiety w Janowie Podlaskim. Uznali, że pani Małgorzata popełniła samobójstwo. Doszli do wniosku, że ofiara sama zadała sobie osiem ciosów nożem i zmarła z wykrwawienia!

- Gosię ktoś zaatakował nożem i wykrwawiła się – mówi Agnieszka Bała, siostra zmarłej.

Małgorzata Jendrycha miała 46 lat. Mieszkała w Sandomierzu. Pracowała jako rehabilitantka w tutejszym szpitalu. Nie miała wrogów. Od dziecka pasjonowała się końmi. Co roku jeździła podziwiać je na słynnych aukcjach w Janowie Podlaskim.

Jest 6 sierpnia 2011 roku. Pani Małgorzata wyjeżdża z domu wcześnie rano. Do Janowa dociera około południa. Jest sama. Najbliższą noc zamierza spędzić w zaparkowanym w pobliżu stadniny aucie.

- Tu jest ulica, tu znak i tu właśnie przed tym znakiem stał jej samochód, tylko jeden – opowiadała pracownica stadniny koni w Janowie Podlaskim, kiedy pierwszy raz opowiadaliśmy tę historię.

Pani Małgorzata zginęła około godziny 3 nad ranem. Według wstępnych ustaleń  zabójca zadał jej nożem aż osiem ciosów w szyję. Kobieta konała przez kilka godzin. Zmarła z wykrwawienia. Tuż obok otwartego na oścież auta.

- Wszystkie zamki w samochodzie są nieuszkodzone. Może otworzyła, może wyszła do toalety i w tym czasie się to stało – zastanawiał się Zbigniew Jendrycha, mąż zmarłej pani Małgorzaty.

W noc śmierci pani Małgorzaty w Janowie widziany był pijany i agresywny mężczyzna. Nad ranem opuścił stadninę i poszedł w kierunku auta, w którym spała pani Małgorzata. 

- Zaczepki szukał. Jakby był naćpany, dziwnie się zachowywał. Mówił, że musi kogoś dzisiaj zabić. Ja jestem na 98 procent przekonany, że to był on – mówił pracownik stadniny w Janowie Podlaskim.

- W niedzielę rano zamawiał kawę. Gdy głośno się zrobiło, że tu było morderstwo, to zaraz się ulotnił – dodawała pracownica stadniny.

Mimo intensywnych poszukiwań, mężczyzny ze sporządzonego portretu pamięciowego nie udało się znaleźć. Śledztwo w śmierci pani Małgorzaty trwało niemal rok. W maju prokurator podjął decyzję o jego umorzeniu. Powód okazał się szokujący. Jego zdaniem… pani Małgorzata popełniła samobójstwo.

- Nie ujawniono żadnych obrażeń obronnych na ciele pokrzywdzonej, bądź innego rodzaju śladów, które mogłyby świadczyć o tym, że doszło do jakiejś szamotaniny między pokrzywdzoną a ewentualnym napastnikiem – tłumaczy Beata Syk-Jankowska z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

- Osiem ciosów sama sobie zadała, w tym trzy śmiertelne? Owinęła nóż w woreczek foliowy i jeszcze zdążyła odrzucić 15 metrów od samochodu? – nie dowierza w wersję śledczych Zbigniew Jendrycha, mąż zmarłej pani Małgorzaty.

- Hipoteza przedstawiona przez prokuratora znajduje swoje odzwierciedlenie w materiale dowodowym. A z doświadczenia powiem tak: ludziom najbardziej ciężko jest uwierzyć w prawdę – mówi Beata Syk-Jankowska z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

W trakcie śledztwa okazało się, że pani Małgorzata przed śmiercią zaciągnęła ponad 20 kredytów. Ich łączna wartość opiewała na prawie sto tysięcy złotych. Nie mówiła o tym swoim najbliższym. Nie wiadomo też, na co potrzebowała tak wielkiej kwoty. Pieniądze po prostu zniknęły.

- W niedługim czasie pokrzywdzona zawarła umowy dotyczące ubezpieczenia na życie w pięciu firmach ubezpieczeniowych – informuje Beata Syk-Jankowska z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

- W przypadku samobójstwa ta kwota nie byłaby wypłacona. Natomiast w przypadku, gdyby było to morderstwo, jak najbardziej. Dlatego, jeśli prawdziwa jest wersja o samobójstwie, to samobójstwo zostało dokonane tak, żeby upozorować morderstwo. Po to, żeby rodzina dostała pieniądze z ubezpieczenia – mówi Artur Górski z Magazynu Focus Śledczy.

- Napiszę do Prokuratora Generalnego, bo dla mnie to nie jest wyjaśnione – zapowiada Zbigniew Jendrycha, mąż pani Małgorzaty.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl