Weź kredyt, będziesz pracował

Praca za kredyt. Pracownicy restauracji w Świnoujściu twierdzą, że właścicielka lokalu wymuszała zaciąganie dla niej pożyczek. Raty spłacała tylko przez pewien czas. Później zniknęła. Poszkodowani mogą być winni bankom około miliona złotych.

Hanna Muzykiewicz ze Świnoujścia kiedyś sama prowadziła działalność gospodarczą. Gdy zamknęła swój lokal, pod koniec 2011 roku postanowiła zatrudnić się u Jadwigi N., która właśnie wygrała przetarg na prowadzenie restauracji w kasynie wojskowym. Nie wiedziała, że w tej pracy trzeba będzie zaciągać kredyty dla Jadwigi N. I że takie kredyty zaciągają też inni pracownicy.

- Ciągle były te prośby: nie mam, nie starcza mi, trzeba zapłacić tym, trzeba zapłacić tamtym. Pomóż, zrób coś. Wymyśliła, że mnie zatrudni na umowę i wówczas będę mogła ten kredyt dla niej zaciągnąć – opowiada Hanna Muzykiewicz.

- W pewnym sensie byli związani ze swoją pracodawczynią, bo większość z nich pracowała u tej kobiety. Z jednej strony chcieli jej pomóc, a z drugiej strony chcieli sobie zapewnić pracę – mówi Krzysztof Nowak, redaktor naczelny tygodnika „Wyspiarz Niebieski”.

- Na rękę dostawałem osiemset złotych, a ona wystawiała mi rachunki brutto na 5 tysięcy, o czym dowiedziałem się dopiero później. Musiała wystawiać takie rachunki, żeby dostać taką kwotę pożyczki – dodaje Andrzej Wardziński, który przed laty pracował w pensjonacie Jadwigi N. Wziął dla niej dziesięć kredytów w różnych bankach. Cztery z nich Jadwiga N. spłaciła. Mówi, że banki udzielały mu kredytów bez problemów i żaden pracownik banku nie zastanawiał się, dlaczego palacz-konserwator zarabia pięć tysięcy złotych miesięcznie.

- Tam nie było wcale napisane „konserwator”. Ja byłem i osobiście sprawdzałem, że ta osoba pracuje. Przez system przeszła. Ja znam panią N. To mojej mamy dobra znajoma – mówi jeden z pracowników banku, w którym pan Andrzej zaciągnął kredyt.

- Ja tylko wchodziłem do banku i podpisywałem. Zanosiła te dokumenty – dodaje pan Andrzej.

Pani Irena kiedyś była sąsiadką Jadwigi N. Mówi, że zgodziła się wziąć dla niej 10 tysięcy kredytu. Podobno restauratorce brakowało na wyposażenie lokalu. Jednak z 10 tysięcy zrobiło się 60. Emerytka dostała je w trzech bankach. Inna emerytka, Czesława Mieczkowska wzięła 40 tysięcy złotych.  

- Żebym kogoś oszukała, okłamała, komuś coś winna była – rozpacza Czesława Mieczkowska i dodaje: Uważałam, że jak trzeba komuś pomóc, to czemu nie. Wydawało mi się, że to nie jest tak dużo pieniędzy.

Jadwiga N. zawsze na początku sumiennie spłacała kredyty. Potem przestawała. W lipcu tego roku zniknęła z restauracji i Świnoujścia. Nikt nie wie, gdzie przebywa. W domu Jadwigi N. nikt nie otwiera drzwi. Jej mąż nie chce z nami rozmawiać. Siostra również.   

- Od 30 lipca wpływają do nas zawiadomienia, ostatnie wpłynęło przedwczoraj. Każdy mówi, że tych kredytów było dużo, ciężko powiedzieć ile. Na chwilę obecną mamy poszkodowanych 9 osób na kwotę około 370 tys. zł – informuje Włodzimierz Cetner, prokurator rejonowy w Świnoujściu.
 
Pani Hanna Muzykiewicz ma 1100 złotych emerytury, a miesięczne zobowiązania za kredyty Jadwigi N. wynoszą prawie 4000  zł. Również pani Czesława mówi, że gdyby spłacała wszystkie raty, nie starczyłoby jej na leki dla siebie i syna.

- Sobie mniej kupię, tylko insulinę. Wie pani… życie. Jak leków od ciśnienia nie wezmę, to chyba mi się nic nie stanie. Czeka mnie 6-7 lat spłacania, nie wiem, czy mi żywota wystarczy. Tak cicho sobie myślę, że jak pójdę na operację, to może nie obudzę się i będę miała spokój – płacze pani Czesława.*

* skrót materiału

Reporterka: Ewa Pocztar-Szczerba

epocztar@polsat.com.pl