Seks, kłamstwa i SMS-y

Raz jestem Samantą, Kasią, a innym razem Kamilą – mówi mężczyzna pracujący w sex SMS-ach. Firma, w której pracuje zarabia na naiwności swoich klientów, którzy sądzą, że rozmawiają z prawdziwymi kobietami. Pan Paweł z Warszawy znalazł w prasie ogłoszenie o zamożnych kobietach gotowych na erotyczne spotkanie. Żadnej nawet nie zobaczył. Na sex SMS-ach stracił 350 zł.

To fragment SMS-a do pana Pawła:

„Mam wieczną ochotę na sex. Lubię się spotykać bez zobowiązań. Może prześlę Ci SMS z ulicą i numer”.

41-letni pan Paweł Nowakowski z Warszawy od kilku lat szuka partnerki o podobnych zainteresowaniach, z którą mógłby związać się na całe życie. Do tej pory wszystkie jego związki kończyły się fiaskiem. Zaczął interesować się ogłoszeniami w gazetach, które proponują darmowy seks. W sierpniu tego roku wysłał pod taki numer SMS-a i to stało się początkiem jego problemu.

- Od 10 lat szukam partnerki. Jeżeli się znajdzie, to będzie miała raj na ziemi ze mną. Kupiłem pismo erotyczna i było tam napisane, że są kobiety zamożne, trzeba wysłać tylko jednego SMS-a za 10 złotych i będą ze mną uprawiać seks – opowiada pan Paweł.

- Jeżeli osoba, która szuka kontaktu z daną kobietą pisze do Kamili, to jestem Kamilą. I piszę jako Kamila. Jestem kobietą, blondynką i zachowuję się tak, aby ta SMS-owa czy MMS-owa konwersacja trwała jak najdłużej. Ogłoszenia od rzekomych kobiet, które zapraszają do kontaktu trafiają do systemu. Odpowiedzi na nie dostaję ja i inne osoby, które pracują w tej firmie. SMS-y i MMS-y są wycenione mniej więcej od 2 do 10 złotych za wysłanego SMS-a. A mu odpisujemy, mimo że nie jesteśmy ani Kasią, ani Samantą, ani Kamilą – opowiada pracownik firmy zarabiającej na SMS-ach erotycznych.

To jeden z SMS-ów, które dostał pan Paweł:

„Mam propozycje. Wyślę Ci nagą fotkę, z numerem do mnie, a Ty się od razu konkretnie ze mną umówisz. Pasuje?”.

- Po trzech czy czterech SMS-ach napisała, czy wiem gdzie się mieści ulica Lipowa. Odpisałem, że wiem, że wsiadam w auto i przyjadę. Przyjechałem, ale nikt nie zszedł, nawet nie wyjrzał przez okno – opowiada Paweł Nowakowski.

- Umawiałem się z jedną osobą po kilka razy. To polegało na tym, że ta osoba pisała, że już jest na umówionej ulicy, a ja pisałem, że autobus się zepsuł albo miałem wypadek, oczywiście przepraszałem – opowiada pracownik firmy zarabiającej na SMS-ach erotycznych.

Kolejny SMS, który dostał pan Paweł:

„Słuchaj, ja to wszystko przemyślałam i powiem Ci, że głupio mi z tym, więc, konkretnie adres lub telefon, jak wolisz, a ty dasz mi jedną szansę, ok?”

- Powiedzieli, że mężczyzna wystawiony trzy razy nadal będzie do nas pisał. Natomiast, jeżeli z kobietą się umówimy i nie przyjdziemy raz, to ona już jest dla nas spalona – mówi pracownik firmy zarabiającej na SMS-ach erotycznych.

- Takiego kontaktu z całą pewnością szukają ludzie o nadmiernym pobudzeniu seksualnym. Oni byli zawsze, ale kiedyś nie byli tacy jawni. To jest znak czasu. Dzisiaj mogą dość odważnie eksponować swoje potrzeby i mają do tego wiele dogodnych form. Jest to znak czasu również dlatego, że ludzie dzisiaj są bardzo samotni. Seks, cielesność stanowi bardzo ważną podstawę dla ludzi i relacji pomiędzy ludźmi – wyjaśnia profesor Krzysztof Wielecki, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego.

Do spotkania z wirtualną panią Kamilą nigdy nie doszło. Po kilku dniach pisania pan Paweł zorientował się, że został oszukany. Polityka tych firm polega na tym, aby jak najdłużej podtrzymywać SMS-ową konwersację. Powód jest prosty - jak najwięcej zarobić na kliencie. 

- W jednym momencie na sali ze mną pracuje nawet kilkadziesiąt osób. Każda osoba pisze z kilkoma, kilkunastoma osobami jednocześnie, więc można sobie wyobrazić, jakie ogromne pieniądze to są dla firmy – mówi pracownik firmy zarabiającej na SMS-ach erotycznych.

- Odpisywałem, żeby już sobie naprawdę dała spokój, że już jej więcej nie odpiszę, ale odpisywała. No to i ja odpisywałem – opowiada pan Paweł.

- Umiejętne podsycanie tego nieustannego napięcia niewątpliwie sprawia, że ludzie nie opamiętują się tak łatwo. Równocześnie mamy do czynienia mamy z mechanizmem uzależniania się – mówi profesor Krzysztof Wielecki, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego.

- Gdybym policzył, ile ci ludzie wydali na te rozmowy… To idzie w kilkaset złotych, może nawet więcej. Były takie przypadki, że osoba, która ze mną pisała danego dnia, mówiła, że już musi na dzisiaj skończyć, ponieważ wydała 150 złotych. Musi doładować konto i dopiero jutro do mnie napisze – opowiada pracownik firmy zarabiającej na SMS-ach erotycznych.

350 złotych kosztowała pana Pawła zawiedziona nadzieja na spotkanie z Kamilą. Poczuł się oszukany. Zdecydował się więc zgłosić sprawę na policję i do prokuratury.

- Mówiłem tej „Kamili”, że wszystko zgłoszę na policji i w prokuraturze, ale nic to nie dawało. Pisała, że ją straszę, żebym sobie żartów nie robił – wspomina mężczyzna.

SMS do pana Pawła:

„Mogę teraz podjechać po Ciebie i zajedziemy do mnie, a wtedy w końcu będę miała Cię już tylko dla siebie! Zgadzasz się?”. *

* skrót materiału

Reporterka: Małgorzata Frydrych

mfrydrych@polsat.com.pl