Spowiedź za 2,5 mln zł!

Skąd ksiądz z małej parafii we wsi Wysoka na Opolszczyźnie miał 2,5 mln zł? Na trop tajemniczych pieniędzy wpadła kontrola skarbowa. Bernard K. twierdzi, że otrzymał je od nieżyjącego już przedsiębiorcy. Więcej zdradzić nie chce, zasłania się… tajemnicą spowiedzi.

W 2007 roku Urząd Kontroli Skarbowej w Opolu sprawdził śląskiego biznesmena Huberta W. Urzędnicy zapytali, skąd wziął 2,5 mln zł. Ten stwierdził, że pieniądze dostał od Bernarda K., księdza z małej parafii we wsi Wysoka w woj. opolskim. Znajomość obu mężczyzn zaczęła się w 2000 roku w dość szczególny sposób.

- Ksiądz opowiadał, że prowadząc samochód wpadł do rowu, zatrzymał się inny kierowca, który pomógł mu ten samochód wyciągnąć. Wtedy poznał biznesmena Huberta W. Ksiądz mu obiecał, że jeśli będzie miał kłopoty, zawsze może zwrócić się o pomoc – mówi Izabela Żbikowska, dziennikarka Gazety Wyborczej Opole.

W 2002 roku Hubert W. prosi księdza o pieniądze na otwarcie firmy. Duchowny przekazuje mu w ratach łącznie 2,5 mln zł. Podczas przesłuchania zeznaje, że były to pieniądze kościelne. Nie wyjaśnia jednak z jakiego źródła pochodziły.

- Przy odpuście na pewno mógł tyle uzbierać – twierdzi pan Roman, parafianin z Wysokiej.

- Mannę dostał z nieba! Poleciały mu! Pan taki ciekawy, sądy są od tego, a nie pan! To jest podeptanie praw człowieka, takie naloty! – wykrzykiwały parafianki.

Gdyby pieniądze należały do parafii, ksiądz nie miałby kłopotów. Urzędnicy jednak nie dali wiary zeznaniom Bernarda K. Uznali, że były to jego prywatne pieniądze. Duchowny został więc potraktowany jak każdy inny podatnik. Teraz musi zapłacić blisko 2 mln zł kary.

- Jeśli podatnik w toku postępowania kontrolnego nie jest w stanie wyjaśnić, skąd pochodziły wydatkowane pieniądze, urząd kontroli skarbowej ustala podatek od dochodów nieujawnionych w wysokości 75 procent – wyjaśnia Agnieszka Derkacz z Urzędu Kontroli Skarbowej w Opolu.

Parafianie bronią księdza. Kiedy przemieszczał się do sąsiedniej wsi odprawić mszę, wierni nie odstępowali go na krok.

- Nie damy księdza! Dziadu jeden, s...synu, Ukraińcu, bandyto! Zajmijcie się Smoleńskiem, ciałami oszukanymi, a nie biednym księdzem. Ktoś go wrobił – wykrzykiwali parafianie.

W listopadzie 2008 roku ksiądz podał nowe okoliczności. Twierdził, że 2,5 mln złotych dostał na przechowanie od przedsiębiorcy Stefana S. Urzędnicy nie mogli tego zweryfikować, bo biznesmen zmarł w marcu 2008 roku. Ksiądz natomiast, powołując się na tajemnicę spowiedzi, odmówił podania innych szczegółów.

- Proszę dać spokój. Dziękujemy bardzo, do widzenia. Proszę do naszego mecenasa – powiedział ksiądz Bernard K.

- Trudno mówić, żeby te pieniądze fizycznie były jego. On był w pewnym ciągu zdarzeń, depozytariuszem tych pieniędzy - mówi Mariusz Orliński, pełnomocnik księdza K.

- Podatnik dysponował znaczną sumą pieniędzy, której nie zarobił ani nie zgłosił. Sąd rozpatrzył sprawę, zapadł wyrok oddalający skargę podatnika, czyli podatnik w pierwszej instancji sprawę przegrał – informuje Jerzy Krupiński z Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Opolu.

Po gorącym przywitaniu parafianie zadbali także o miłe pożegnanie.

- Pan za młody, przywalić mu! Jak my, k…, za demokrację walczyliśmy, to pan jeszcze nie żył. Idź pan do Putina, tam się łączcie razem. Nogi za pas i poszli stąd, żeby wam się krzywda nie stała – ostrzegali parafianie.*

* skrót materiału

Reporter: Grzegorz Kowalski

gkowalski@polsat.com.pl