Podpaliła się przed komisariatem

Prosiła policję o pomoc, a potraktowano ją tak, że podpaliła się przed komisariatem! Pani Halina z sąsiadami z bloku w centrum Rzeszowa od 10 lat walczyła o usunięcie uciążliwego pubu. Nocą, gdy było głośno, wzywała policję. Funkcjonariusze uznali jednak, że jej wezwania są bezpodstawne i skierowali sprawę do sądu. Tego dla pani Haliny było już za wiele.

- To ja wzywam policję, żeby sobie zapewnić 2-3 godzinki spania, a policja sugeruje, że bezpodstawnie ją wzywałam – mówi Halina Kułacz.

Lekarze ze Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń w Łęcznej dawali pani Halinie tylko dziesięć procent szans na przeżycie. Kobieta, która pod koniec sierpnia podpaliła się pod komisariatem policji, miała poparzoną prawie jedną trzecią ciała: tułów, głowę, drogi oddechowe.

- Mama jest po pięciu czy sześciu przeszczepach skóry. Były to okolice klatki piersiowej, brzucha, twarzy… - wylicza syn pani Haliny.

- Strasznie żałuję, że tak się stało. Nie zdawałam sobie sprawy, że to będzie taki ból – dodaje pani Halina.

21 sierpnia Halina Kułacz przyszła na przesłuchanie do komisariatu policji w centrum Rzeszowa. Z wezwania, które przyszło pocztą, dowiedziała się, że występuje w charakterze podejrzanej. Policjantka powiedziała pani Halinie, że być może będzie ukarana grzywną za bezzasadne wezwanie policji.

- Wykrzyczałam do tej pani policjantki, że jeżeli nada tej sprawie tok, to nie wiem, co sobie zrobię, że bierze pełną odpowiedzialność za to, co zrobię. Rozpuszczalnik miałam, szłam tam przygotowana na wszystko – opowiada pani Halina, która podpaliła się przed komisariatem.

- Mama powiedziała, że nie wie, co się stało. Nie wytrzymała psychicznie, ta sytuacja ją przerosła – dodaje syn pani Haliny.

Lokatorzy bloku przy ulicy Poniatowskiego w Rzeszowie są oburzeni, że policja chciała ukarać Halinę Kułacz. Od sześciu lat wszyscy w bloku walczyli o odebranie koncesji właścicielce pobliskiego pubu, który, jak mówią, skutecznie zatruwał im życie. Pub znajduje się w odległości kilkunastu kroków od ich okien.

- Dlaczego pani Halina? Przecież my też powinniśmy być ukarani, też wzywaliśmy policję – mówi jeden z lokatorów bloku.

- Proszę sobie wyobrazić, że jest 35 stopni ciepła na zewnątrz. Ja mieszkam na 4 piętrze, dach jest nagrzany. Proszę sobie wyobrazić noc, to jaka temperatura panuje przy zamkniętych oknach. Większość nocy przesiedziałam razem z tą knajpą. W niedzielę nad ranem wychodzą oprychy i śmieją się. Nikt nie śpi całą noc i jeszcze nad ranem robią pobudkę. Tak jest przez całe lato – opowiada pani Halina.

Policjanci potwierdzają, że często byli wzywani, aby uciszyć głośnych klientów pubu. Jednak te wezwania nie zawsze były uzasadnione.

-  Tych interwencji przez dwa lata było 56. Jedna piąta z nich okazała się niepotwierdzona – mówi Adam Szeląg, oficer prasowy Komendanta Miejskiego Policji w Rzeszowie.

- Jak przyjeżdża policja, to oni chowają się do knajpy i jest cisza. Policja odjeżdża, to oni znów wychodzą na podwórko i śmieją się – mówi pani Halina.

Pub, o zamknięcie którego toczyła się batalia, sam zamknął swoje podwoje. Ani jego właścicielka, ani jej córka, która prowadziła go w imieniu matki nie chcą wystąpić przed kamerą.

Przed panią Haliną kolejne operacje i długa rehabilitacja. Lekarze mówią, że nigdy już nie odzyska w pełni zdrowia. Czeka ją również sprawa sądowa o bezpodstawne wzywanie policji. 

- Targnęłam się na swoje życie w obronie swojego miejsca zamieszkania. Chciałam zapytać Rzecznika Praw Obywatelskich: gdzie jest polskie prawo, które chroni obywatela? – podsumowuje pani Halina.*

* skrót materiału

Reporterka: Ewa Pocztar-Szczerba

epocztar@polsat.com.pl