Wyboista droga do szczęścia

Historię pani Arlety i pana Dariusza pokazaliśmy kilka miesięcy temu. On ma 45 lat, ona 23 i cierpi na dziecięce porażenie mózgowe. Jest jednak w pełni sprawna umysłowo. Para poznała się przez internet, a po kilku miesiącach znajomości zakochała. Niestety, rodzina uwięziła panią Arletę w domu. Ruszyliśmy wtedy zakochanym z pomocą. Dzięki nam znów mogą być razem. Kilka dni temu zaprosili nas za swój ślub!

Pani Arleta i pan Dariusz poznali się przez internet dwa lata temu. Byli ze sobą 5 tygodni. Potem zostali rozłączeni, a panią Arletę uwięziono w rodzinnym domu. Byliśmy świadkami dramatycznej walki pana Dariusza o dziewczynę.

- Pan Darek, to jest stary ch… i śmieć. Jeszcze telewizję... ty stary grzybie, potłuczeńcu, zacofańcu ty. Ja ci mówię, że zabije cię tu od razu, ty alfonsie – wykrzykiwała wówczas babka pani Arlety.

- Od trzech miesięcy sprawa jest u prokuratora, który nie może podjąć żadnych decyzji. Od 3 miesięcy wzywam policję, bo dziewczyna jest dręczona psychicznie i fizycznie. Została pobita przez matkę. Nikt nic nie chce zrobić – mówił pan Dariusz.

- Jesteśmy tutaj, ponieważ pani Arleta nie chce przebywać w domu ze swoja matką. Chce przebywać ze swoim konkubentem. Po konsultacjach z Prokuraturą Rejonową w Węgrowie nie widzimy przeciwwskazań do tego, aby pani Arleta opuściła ten dom, ponieważ wyraża taka chęć i zgodę – mówiła wówczas Anna Maliszewska, rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Węgrowie. Oto SMS-y, dzięki którym pani Arleta porozumiewała się z policjantami:

„Ale ja będę tam bezpieczna! Niech pan zrozumie! Chce tylko wyjść”.
„Mama używa przemocy jak nikogo nie mam, do cholery, pomóżcie mi w końcu”.
„Teraz jestem, a co potem, jak pojadą? Znowu będę bita. Mam się zabić, żebyście w końcu coś zrobili?”
„Błagam, chcę wyjść”.

Dzięki pomocy Interwencji i policji pani Arleta opuściła rodzinny dom i trafiła pod opiekę pana Dariusza.

- To jeszcze nie dociera do mnie, naprawdę! Trzy miesiące walczyliśmy i nikt nam nie chciał pomóc. Wszystkich prosiliśmy – cieszył się pan Dariusz, który dzień później przed naszą kamerą oświadczył się ukochanej…

Para od czterech miesięcy mieszka razem i próbuje zapomnieć o koszmarze, który przeżyła pani Arleta w swoim rodzinnym domu.

- Rodzina się ze mną dalej kontaktowała, pisali, że jestem niewdzięczna gówniarą i że nie mam już rodziny. Musiałam zmienić numer. Tutaj mogę stwierdzić, że jestem bardzo szczęśliwa – cieszy się Arleta Spychalska, która porozumiewała się z nami pisząc na komputerze.

- Matka skierowała sprawę do prokuratury twierdząc, że Arleta jest niepełnosprawna umysłowo. Padł zarzut o wykorzystywanie niepełnosprawnej umysłowo. Na szczęście w prokuraturze była pani psycholog i stwierdziła, że zarzut jest całkowicie bezpodstawny – mówi pan Dariusz.

Przesłuchania w prokuraturze odbywały się kilka dni przed bardzo ważną dla pani Arlety i pana Dariusza uroczystością. Bali się, że ich ślub zostanie wstrzymany. Na szczęście tak się nie stało.

- Nie zaprosiłam mamy, nie chciałam, żeby zepsuła mi ten dzień wyzwiskami. Jeśli będzie oglądać ten reportaż, to chcę jej powiedzieć, że mam prawo do miłości, tak jak każdy – przekazała nam pani Arleta.

- Ona zrobiłaby wszystko, żeby ten ślub się nie odbył.  Dla niej nie jest ważne to, że Arleta jest pełnosprawna umysłowo ani to, że jest pełnoletnia. Ona by chciała cały czas nią zarządzać, dyrygować. Arleta w domu nie miała żadnych praw – mówi Dariusz Klimczak.

Dzień przed ślubem w życiu pani Arlety wydarzyła się bardzo ważna rzecz. Po kilkunastu latach rozłąki spotkała się po raz pierwszy z tatą. Jej rodzice są rozwiedzeni. Zdruzgotany naszym reportażem i artykułem prasowym ojciec odszukał córkę. Pani Arleta zyskała wsparcie chociaż części własnej rodziny.

- Nie widziałem córki 12 lat. Nie jestem w stanie na razie nic powiedzieć. Nie wiedziałem o tym, co się działo z Arletą. Gdy tam przyjeżdżałem, zaczynały się awantury, z tego względu nie mieliśmy później kontaktu. Teściowa i żona mi praktycznie życie odebrały. Kiedyś przyszedłem z pracy trochę później, bo załadowałem się już na drugi dzień, żeby jechać. Nie wiedziałem nawet, że przyszła teściowa. Była wypita. Gdy odwróciłem się, wbiła mi nóż w płuco, a żona poprawiła w ramię, wypruła mi kość – opowiada Sławomir Spychalski,  ojciec pani Arlety.

Towarzyszyliśmy zakochanym podczas ślubu w Urzędzie Stanu Cywilnego we Wrocławiu. Dziś pani Arleta i pan Dariusz są szczęśliwym małżeństwem.*

* skrót materiału

Reporterka: Małgorzata Frydrych

mfrydrych@polsat.com.pl