Szybka kolej i rudery
Kolej modernizuje trasę Wrocław-Poznań. Pociągi mają mknąć na niej z prędkością 160 km/h. Szkoda, że postęp odbywa się kosztem ludzi. Ci, którzy mieszkają przy samych torach, muszą się wyprowadzić. Kolej proponuje im lokale o skandalicznych warunkach. Często bez wody, łazienek i centralnego ogrzewania. Niepełnosprawnemu zaoferowano mieszkanie na IV piętrze.
Państwo Kasprzakowie ze Żmigrodu koło Wrocławia mieszkają w domu, który od 90 lat należy do kolei. Rodzina pani Elżbiety wprowadziła się do niego 47 lat temu. Nagle mieszkańcy otrzymali list od Polskich Kolei Państwowych, że muszą w ciągu miesiąca się wyprowadzić, a ich dom zostanie zburzony.
Dom państwa Kasprzaków znajduje się przy linii kolejowej Poznań - Wrocław. Trasa ta jest modernizowana, aby pociągi mogły jeździć z szybkością 160 kilometrów na godzinę. Według przepisów domy powinny znajdować się w odległości minimum 20 metrów od torów.
Dom Kasprzaków wewnątrz jest zadbany. Ma wymienione okna, nową instalację centralnego ogrzewania, wyremontowaną kuchnię, łazienkę i dach. Rodzina twierdzi, że w zamian zaproponowano im domy, które nie nadają się do zamieszkania.
- Budynek, który nam zaoferowano, znajduje się w podobnej odległości od torów przy tej samej trasie, a w środku jest zdewastowany – mówi Krzysztof Kasprzak.
- Tam nie ma nowych okien, zrobionej łazienki, pieca ani grzejnika. To są rudery. My wkładaliśmy pieniądze w nasz dom, a oni dają nam zniszczone mieszkania – dodaje Elżbieta Kasprzak.
- Ci ludzie byli związani z PKP. Można było przypuszczać, że PKP będzie chciało się z nimi porozumieć. Oni zainwestowali w te mieszkania, nikt ich nie uprzedził, że będą musieli je w takim krótkim czasie opuścić – komentuje Joanna Lewandowska, dziennikarka Nowej Gazety Trzebnickiej.
W identycznej sytuacji są państwo Kotalowie z Korzeńska koło Oleśnicy. Mąż pani Danuty był dróżnikiem. 17 lat temu w wypadku stracił nogę. Porusza się dzięki protezie. Na przystosowanie domu, w którym teraz mieszka, otrzymał kilka lat temu dofinansowanie. Ich dom ma cztery pokoje i dwie łazienki.
- Mnie to boli, bo powinni dać takie mieszkanie, żebym się wprowadził, wstawił meble i żył. Ja wszystkie pieniądze z odszkodowania i renty włożyłem w ten dom i nie mam na kolejny remont – mówi Stefan Kotal.
- Kluczbork to pierwsza propozycja, jaką otrzymaliśmy. To ponad 150 kilometrów od naszego domu, od mojego miejsca pracy. Taka odległość wygląda na zesłanie – dodaje Anna Zakrzewska, córka państwa Kotalów.
- Mamy ograniczony zasób mieszkań, jakimi dysponujemy. Propozycje były różne, w różnych odległościach – mówi Bartłomiej Sarna, rzecznik PKP we Wrocławiu.
Państwo Kotalowie mieszkają z córką, synem i wnukiem. Od PKP otrzymali propozycję przeprowadzenia się do kilku mieszkań. Jak twierdzą, były one w stanie katastrofalnym. Dostali także ofertę przejęcia zrujnowanego mieszkania we wrocławskiej kamienicy na IV piętrze bez windy i łazienki.
- Mieszkania były do kapitalnego remontu. Bez centralnego, ubikacji, albo z ubikacją na zewnątrz lub wspólną na korytarzu. Nie było wody, a studnia była na podwórku – opowiadają Stefan i Danuta Kotalowie.
- Na pewno to jest błąd, gdy nieruchomość nie spełnia pewnych warunków, ale my tylko proponujemy – mówi Bartłomiej Sarna, rzecznik PKP we Wrocławiu.
- To jest brak troski o osobę, która jest inwalidą. Trzeba nie mieć wyobraźni, żeby oferować mieszkanie, które jest barierą. Ustawa mówi, że proponowany lokal zamienny musi być w tej samej miejscowości, wyposażony w te same urządzenia i o podobnym standardzie – podsumowuje Adrian Furgalski, ekspert ds. kolejnictwa z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.
Reporter: Artur Borzęcki