Po 15 latach deportacja
Ganna Szalecka jest obywatelką Ukrainy. Od 15 lat mieszka w Polsce, a od 8 jest żoną Polaka. Przez jego problemy alkoholowe para żyje w separacji. Z tego powodu urzędnicy odmówili Ukraince stałego pobytu, uznając, że jej małżeństwo jest fikcyjne. Nie wzięli pod uwagę wspólnego dziecka i stażu małżeństwa. Gannie grozi wydalenie z Polski.
- Ja tutaj czuję się jak śmieć, nikomu niepotrzebna, ze swoimi problemami – rozpacza Ganna Szalecka.
44-letnia Ganna Szalecka, przez bliskich nazywana Anną, do Polski przyjechała 15 lat temu razem z obecnie 22-letnim synem. Po pewnym czasie poznała Polaka, za którego wyszła za mąż. Owocem ich miłości jest 9-letnia Nikola, obywatelka Polski.
- On bardzo lubił dzieci, od razu złapał kontakt z moim synem. To mi zaimponowało, bo Denis potrzebował takiego kontaktu – wspomina pani Anna.
Pani Anna z nową rodziną zamieszkała w małej miejscowości na wchodzie Polski. Po kilku latach przeprowadziła się w okolice Zielonej Góry. Przez problemy finansowe małżonkowie nie zawsze mogli mieszkać razem. Między innymi dlatego w małżeństwie pojawił się kryzys.
- Po prostu zaczął nadużywać alkoholu i na mnie spadła cała odpowiedzialność za wychowanie córki. Podałam go o alimenty. Na początku dobrowolnie nie chciał, to podałam go do komornika. Wściekł się i zrobił odwet. Wówczas zażądałam rozwodu, ale zrozumiał, że nie tylko mi zaszkodził, ale i córce, i wycofał się z tego – opowiada pani Anna.
Do rozwodu nie doszło. W tym samym czasie pani Anna chciała ustabilizować swój pobyt w Polsce. W maju 2011 roku wystąpiła do Urzędu Wojewódzkiego w Gorzowie Wielkopolskim o zgodę na stały pobyt. Warunkiem było małżeństwo z obywatelem Polski.
- Otrzymaliśmy informację od Straży Granicznej. Z wywiadu środowiskowego wynika, że od 2007 roku małżonek nie mieszka z panią Ganną, są w separacji. Pani Ganna mówiła, że czasem pomieszkują razem. Było mnóstwo sprzecznych informacji, dlatego chcieliśmy wezwać małżonka, ale nigdy nie stawił się. W końcu wydaliśmy decyzję odmowną – informuje Paweł Klimczak, dyrektor Wydziału Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców w Lubuskim Urzędzie Wojewódzkim.
Urzędnicy uznali, że małżeństwo pani Anny jest fikcyjne. Nie wzięto pod uwagę wspólnego dziecka, 15 lat pobytu w Polsce i 8 lat małżeństwa. Automatycznie ruszyła procedura wydalenia pani Anny z Polski. I tylko kolejny absurd ją uniemożliwia.
- Nie dali mi stałego pobytu z powodu małżeństwa, a z kraju nie mogą na podstawie tego małżeństwa mnie wydalić – mówi Anna Szalecka.
- Pani potwierdziła, że nadal jest małżonką obywatela Unii Europejskiej, w tym przypadku Polaka. Zgodnie z przepisami może przebywać w naszym kraju, nie obowiązuje jej wtedy procedura wydaleniowa – tłumaczy Anna Galon, rzecznik Komendanta Nadodrzańskiego Oddziału Straży Granicznej.
Mimo to, pani Anna od blisko trzech miesięcy jest w Polsce nielegalnie. Kobieta nie może liczyć m.in. na opiekę medyczną, pomimo poważnych problemów ze zdrowiem.
- Wątroba jest tak poważnie uszkodzona, że lekarz nawet sugerował, że to przez Czarnobyl. Mam marskość i nawet siedem naczyniaków. Lekarz mnie uspokajał, że naczyniaki to nowotwory, z którymi można żyć, ale trzeba być pod ścisłą lekarską kontrolą – opowiada pani Anna.
- Istnieje niebezpieczeństwo nagłego pęknięcia naczyniaka. Może to spowodować duży wysiłek lub stres – ostrzega Zofia Sikora, lekarz rodzinny.
Ponadto kobieta jest teraz jedyną prawną opiekunką dziecka. Mąż przez swoje problemy z alkoholem trafił do więzienia za jazdę w stanie nietrzeźwym. Pani Anna nie może również podjąć pracy, aby zarobić na utrzymanie dziecka.
- Oni mi jeszcze sugerują, że mogą zabrać moje dziecko do domu dziecka. Mąż siedzi w zakładzie, ja borykam się z chorobą i jeszcze ten problem – rozpacza pani Anna.
Urzędnicy zapewniają, że nie chcą rozdzielać rodziny i szukają sposobu, aby pani Anna mogła zostać w Polsce. Winą za ponad roczną gehennę kobiety i jej dzieci obarczają skomplikowane przepisy.
- Często bywa tak, że im bardziej tłumaczymy, im więcej informacji podajemy, tym gorszy efekt osiągamy. Mógł powstać taki chaos informacyjny, że został tylko strach przed deportacją i rozbiciem rodziny – mówi Paweł Klimczak, dyrektor Wydziału Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców w Lubuskim Urzędzie Wojewódzkim.
- Tych procedur jest za dużo, to powinno być zrobione dla tego dziecka, żeby miało normalne, spokojne życie. A tak jest matka w stresie i dziecko w stresie – podsumowuje Jolanta Zawadzka, sąsiadka pani Anny.*
* skrót materiału
Reporterka: Agnieszka Zalewska