„Żona błagała o cesarskie cięcie”
Sztangista Bartłomiej Bonk, brązowy medalista Igrzyskach Olimpijskich w Londynie, oskarża Szpital Ginekologiczno-Położniczy i Noworodków w Opolu o błędy podczas porodu żony. Barbara Bonk trafiła na oddział z zaleceniem porodu przez cesarskie cięcie. Mimo jej protestów, lekarze zdecydowali, że urodzi drogą naturalną. Jedna z córek ma niedotlenienie mózgu i walczy o życie. Sprawą zajęła się prokuratura.
- To jest niedopuszczalne, że przez takiego człowieka ten niewinny dzieciaczek ma tak trudne chwile i tak trudne dni, to jest niedopuszczalne – mówi Bartłomiej Bonk, ojciec Majki i Julki.
Kiedy sztangista Bartłomiej Bonk w sierpniu zdobył brązowy medal na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie dedykował go swojej żonie. Wiedział, że za kilka miesięcy czeka go jeszcze większa radość. Pani Barbara miała urodzić bliźniaki.
- Chodziliśmy regularnie do lekarza prowadzącego, nie było żadnych zastrzeżeń, dziewczynki rozwijały się prawidłowo, cały czas przybierały na masie. Żona też się dobrze czuła – opowiada medalista Igrzyskach Olimpijskich.
19 listopada w Szpitalu Ginekologiczno-Położniczym i Noworodków w Opolu rozpoczął się poród pani Barbary. Ordynatora oddziału patologii ciąży, doktora Bronisława Ł. nie obchodziły wcześniejsze zalecenia lekarza prowadzącego.
- 9 listopada robiłem ostatnie USG u pani Barbary Bonk. Jest to ciąża bliźniacza, jedno dziecko było ułożone główką, drugie pośladkami. Oczywistym było, że trzeba to było rozwiązać cięciem cesarskim – mówi Marek Tomala, ginekolog, w ramach prywatnej praktyki prowadził ciążę pani Barbary.
- Żona błagała, żeby zrobił cesarskie cięcie, to skomentował, że to jest jego szpital i jego zdanie jest najważniejsze. A na wskazania od innego lekarza prowadzącego do cesarskiego cięcia, odpowiedział, że mogliśmy sobie przyjść z lekarzem prowadzącym i on by zrobił operację – dodaje Bartłomiej Bonk, ojciec Majki i Julki.
Żona pana Bartłomieja była zmuszona rodzić naturalnie. Pierwsza z dziewczynek, Majka jest w dobrym stanie i jest już w domu. Natomiast Julka, która urodziła się 45 minut później - walczy o życie.
- Przez to, że się 45 minut przeciskała, to przyszła na świat z bardzo ciężkim niedotlenieniem mózgu. Nie wiadomo, co z nią będzie. Ordynator wszedł miedzy pierwszym a drugim porodem, poklepał mnie po barku, zadowolony, że on mnie widział w telewizji, że oglądał Igrzyska. Cicho mi powiedział, że jakby cesarkę zrobił, to żona miałaby blizny – twierdzi Bartłomiej Bonk, ojciec Majki i Julki.
Po tym zdarzeniu w szpitalu powołano wewnętrzną komisję, która miała ustalić, czy popełniono błędy. Przewodniczącym komisji był doktor Wojciech Guzikowski.
- Komisja ustaliła, że doszło do uchybień w trakcie tego porodu. Skutkiem był zły stan urodzeniowy drugiego noworodka. Jedynym rozwiązaniem powinno być ciecie cesarskie. Akcja serca płodu była wybitnie niesprzyjająca, aby ciągnąć to drogami natury – mówi doktor Wojciech Guzikowski, ordynator Oddziału Ginekologiczno-Położniczego Szpitala Ginekologiczno-Położniczego i Noworodków w Opolu.
- Jeśli przeprowadzonoby cesarskie cięcie, stan drugiego bliźniaka najprawdopodobniej byłby dobry – dodaje Marek Chowaniec, pełniący obowiązki ordynatora oddziału patologii ciąży, opolskiego szpitala.
- Żona fizycznie dochodzi do siebie, ale psychicznie to możecie sobie wyobrazić, jak się czuje. Jestem przekonany, że jakby było cesarskie ciecie, to w domu miałbym z żoną nie jedną, a dwie córki – mówi Bartłomiej Bonk, ojciec Majki i Julki.
Sprawą zajmie się prokuratura. Ordynator Bronisław Ł. i jego zastępca zostali zawieszeni. Doktor Bronisław Ł. jest na zwolnieniu lekarskim. Nam udało się porozmawiać z osobami, które mówią, że doskonale rozumieją sytuację państwa Bonków. Twierdzą, że aroganckie traktowanie pacjentów przez niektórych lekarzy to norma w tym szpitalu. Pan Damian zagroził wezwaniem policji.
- Miałam zagrożoną ciążę, byłam w 6 miesiącu. Kiedy trafiłam do szpitala ginekologicznego, pan doktor Guzikowski na moje pytanie, dlaczego muszę zostać odpowiedział, że to ciąża bliźniacza i teraz może być tylko gorzej – wspomina Wioletta Jaworska, mama Mateusza i Nicoli.
- Ponieważ z lekarzem prowadzącym też nie dało się porozmawiać, to zadzwoniłem na policję. Policja zrobiła z tego prawdopodobnie notatkę, chociaż pan policjant powiedział do mnie, że przecież żona jest w szpitalu, więc nic jej nie grozi – opowiada Damian Zygmunt, ojciec Mateusza i Nicoli.
- Ustaliliśmy, że będziemy rozmawiać o sprawie państwa Bonk, a nie o jakimś panie Zygmuncie. Nie pamiętam tej rodziny, zaskoczył mnie pan – powiedział Wojciech Guzikowski ordynator Oddziału Ginekologiczno-Położniczego Szpitala Ginekologiczno-Położniczego i Noworodków w Opolu.
- W końcu zaczęła się akcja porodowa. Całe szczęście, tak do tej pory twierdzę, że na dyżurze nie było ordynatora i zastępcy i doszło do porodu przez cesarskie cięcie, wtedy nawet nikt nie dyskutował – mówi Wioletta Jaworska.
Pani Barbara, mama 4-letniej Magdy mówi, że rodziła blisko 20 godzin. Również nie ma dobrej opinii o szpitalu i zawieszonym ordynatorze Ł.
- Leżałam na sali bez wód płodowych, nikt nie przychodził z żadną informacją, niejednokrotnie mdlałam, bo byłam fizycznie zniechęcona do czegokolwiek. Ja nie chciałam urodzić, nie chciałam w ogóle żyć. Po wyjściu ze szpitala stwierdziłam, że nigdy więcej dzieci – opowiada Barbara Rokosz, mama 4-letniej Magdy.
- Będę dążył do tego, aby oni ponieśli konsekwencje swoich błędnych decyzji – zapowiada Bartłomiej Bonk, ojciec Majki i Julki.*
* skrót materiału
Reporter: Grzegorz Kowalski